20.9.08

Bo dzieci są uśmiechem Pana Boga.

Jesteśmy tu, na tym świecie, żyjemy i każdy próbuje jakoś umościć sobie to własne życie. Jedni spełniają własne marzenia, inni tylko je mają. Jedni dążą do celu, inni tylko im tego zazdroszczą. I nikomu z nas nie jest dane rozumieć, dlaczego właściwie to nasze życie toczy się akurat tak, a nie inaczej.
Planowałam staropanieństwo, nie planowałam dzieci, planowałam samotność. Dziś jestem mamą, mam rodzinę. Zatapiam się w radości z wyrzynających się ząbków Króliczka albo z "przepraszam cię, kochanie" przechodzącej obok mnie Myszy. Dlaczego to mnie spotkało? Przecież ja tego nie pragnęłam, czym mogłam na to zasłużyć?
A ona? Tak bardzo chciała być mamą. Tak bardzo się starała. Tak długo się leczyła. Tak bardzo już się cieszyła. Dziś jest w rozpaczy. Dlaczego odebrano jej marzenia?
Nie wiem. Nikt tego nie wie.
Czy z utratą nienarodzonego dziecka łatwiej sobie poradzić niż utratą narodzonego albo czy łatwiej poradzić sobie ze śmiercią dziecka małego, czy już dorosłego? Przecież to jakiś koszmarny absurd! Czy z takim bólem, trudem i wielkimi nadziejami wyczekane dziecko można nazwać jedynie "płodem"? Czy nie jest człowiekiem ten, kogo z taką miłością oglądamy podczas USG? "Wyodrębniono cztery kończyny o poprawnej ruchliwości" staje się nagle tak bardzo pozbawione człowieczeństwa. A przecież w bicie jego serduszka wsłuchujemy się tak samo jak gdyby to dziecko siedziało na kozetce u kardiologa. Kto wie nawet, czy nie bardziej? Czy można powiedzieć "nie martw się, jeszcze wam się urodzi"? Jak można pocieszyć kogoś po tak wielkiej stracie?
Czasem tak trudno pozbyć się poczucia winy - dlaczego my nie mieliśmy żadnych problemów, skoro wcale nawet o tym nie marzyliśmy podczas gdy inni żyją niemal tylko po to, by zostać rodzicem i nie mogą?
Być może dlatego, że to nie nam decydować, kto może zostać rodzicem, a kto nie. To nie my decydujemy kto będzie rodzicem dziś, a kto za dziesięć lat. Być może dlatego, że dzieci są Łaską i to nie my tej Łaski udzielamy?