31.12.08

Nasze nowe dzieci

Dziś była u nas pani psycholog. Nie do dzieci - te, dziękować Bogu, mieszczą się w granicach normy. Do psów. A konkretnie do Agresta, który jako pierworodny z Braci Psie Serce jest bardziej ambitny, spragniony miłości i... zazdrosny. Objawia się to dość paskudnie - gryzieniem zabawek dzieci, kupą na dywan w ich pokoju i sikaniem na łóżko Myszy. :(
Pani Magda (zoopsycholog.eu) uświadomiła nam kilka fundamentalnych rzeczy, na przykład to, że psy nie mają takiej pamięci długotrwałej jak my, więc karanie ich za książki pogryzione podczas naszej nieobecności jest w ich oczach aktem kompletnie niezrozumiałej agresji. I że nasz brak czasu na psie pieszczoty i nasze rzadkie, ale długotrwałe nieobecności powodują, że psy są stale niepewne, czy nie znikniemy im jak sen jaki złoty.
Mamy piesków za nic nie karać, chyba że przyłapane na gorącym uczynku, więcej się bawić i nagradzać.
I przede wszystkim wyobrażać sobie je jako nasze dzieci z ciągłą amnezją.
To bardzo pomaga w ćwiczeniu tolerancji... :)

29.12.08

O złamanej nodze, skręcanych stołach, zaginionym serniku i innych katastrofach wigilijnych

Był sobie stół. Wielki jak wół. Zwał się ten stół stołem świątecznym. Był nieporęczny, niewygodny, a nawet niezbyt lubiany. Nic dziwnego, skoro każdego, kto chciał przy nim usiąść, kopał w kolana. Rodzice trzymali go w wózkarni, bo nawet w piwnicy nie było dla niego miejsca. Wyciągano go dwa razy w roku - na Wielkanoc i na Boże Narodzenie. W tym roku stół miał trafić do nas, jednak w niedzielę okazało się, że zniknął. Ktoś uznał, że lepiej go doceni niż my i go adoptował. Pięknie - 20 osób z talerzykami na kolanach to może być całkiem fajna impreza, ale wigilia może jednak nie. No to co robić?
Internet, meble, zakupy, IKEA i będziemy mieć stół. A dokładniej trzy stoły, bo kupno jednego dużego wypadało tak ze dwa razy drożej. W poniedziałek Tuś wyprawił się po nasze nowe meble.
Nie jestem królową kuchni, więc zamiast ostatnich kulinarnych przygotowań wybrałam przemeblowywanie i skręcanie nowych stołów. Trzeba było przesunąć stolik komputerowy. Chwila namysłu i postanowiłam nie zdejmować ciężkiego monitora i nie przenosić go przez pół pokoju - przesunę monitor od razu na stoliku, genialnie! Zabrałam się z ochotą do pracy, gdy nagle rozległ się łomot spadającego monitora. Tak właściwie to on nie spadł, tylko zsunął się łagodnie po blacie i dopiero na końcu huknął w podłogę. Chwila namysłu była za krótka, by wziąć pod uwagę ciężar monitora, naprężenia nóg stolika i innych tego typu drobiazgów, więc jedna z nóg wyłamała się, dając monitorowi niezapomniane wrażenia. Trochę to było kłopotliwe, bo na stoliku komputerowym miała według planów stanąć choinka. Co robić? No dobrze, skoro sam komputer chwilowo nam się nie przyda, to niech zastąpi brakującą nogę. Zatem jeden komputer, trzy tomy encyklopedii fizyki, dwa podręczniki i trochę archiwalnych numerów "Kuchni" (której już nie czytam, bo zeszła na psy) i noga gotowa. Choinka będzie miała swoje honorowe miejsce.
Mysz z ochotą ubierała choinkę, ale potem uznała, że bombki teraz pójdą spać i zaczęła ją rozbierać. Tym razem udało nam się zażegnać skrofę [katastrofę] bez rozlewu łez.
Jako pierwsi zjawili się przyszli teściowie mojej siostry i od razu zabrali się za pomoc przy skręcaniu ostatniego stołu.
Gdy wszyscy goście już dotarli, okazało się, że zaginął Słynny Sernik Stryjenki MysiKrólików. Co robić? Zamiast zasiąść za stołem, Stryj musiał udać się na dalekie pogranicze Bielan i Bemowa.
Co tu ukrywać - skrofa goniła tego wieczoru skrofę, a jednak wszystko się udało.
Gdybym nie wyłamała nogi od komputerowego stolika, nie moglibyśmy wybrać się po nową nogę i świecące gwiazdki, którymi tak ostatnio zachwyciła się Mysz.
Gdyby nie zaginął stół, z pewnością wyrobilibyśmy się na czas, ale nie udałoby nam się tak dobrze zintegrować z nową częścią rodziny. Poza tym jeszcze nigdy nie siedzieliśmy przy świątecznym stole w tak komfortowych warunkach, bo co cztery stoły to nie dwa.
Gdyby nie zaginął sernik, nie mielibyśmy dodatkowego czasu na przygotowanie stołów.
A gdyby Wigilii nie było u nas, wcześniej odpakowałabym prezenty i nie odkryłabym w środku nocy najpiękniejszej piżamy na świecie i nie usnęłabym w trakcie wysyłania smsa z podziękowaniem dla pomocnika Mikołaja i jego Gwiazdki.
Dodam jeszcze, że gdy zamknęły się drzwi za ostatnim gościem, Tuś powiedział do mnie:
- Jak będziemy chcieli jeszcze kiedyś urządzać Wigilię, to przypomnij mi, że... to świetny pomysł.

21.12.08

Wesołych Świąt!

W tym roku Wigilia będzie u nas. Bardzo tłoczna, rodzinna i pyszna. Wszystkie nasze babcie niepokoją się "jak my sobie poradzimy". Przyznam się - nie mam pojęcia! Co gorsza, wcale się tym nie przejmuję. Owszem, myślę o tym, czy znajdziemy 20 miejsc do siedzenia, czy będzie 20 talerzy płytkich, 20 głębokich, 20 widelców, a nawet 20 łyżek i noży. Tuś znalazł też świetne wstążki do ozdobienia serwetek, więc z całą pewnością będzie domowo, ciepło i pięknie. To wszystko jest bardzo ważne, oczywiście, ale dla nas tak właściwie nie ma wielkiego znaczenia. Ja na przykład nie jadam śledzi - czy przez to moje przeżywanie Wigilii jest ułomne? Nie spróbuję 12 potraw, ale nie uważam, żeby to miało zniszczyć moje świętowanie. Zadbaliśmy o potrawy i oprawy, ale przecież najważniejsze, żebyśmy byli razem, żeby nikt nie został sam, żeby każdy mógł ofiarować komuś miłe słowo.
Wigilia kojarzy mi się ze ślubem. Przygotowania są tak absorbujące, że dopiero potem można znaleźć chwilę na zastanowienie. Tak właśnie jest ze Świętami. Najpierw wyczerpujące przygotowania wigilijne, wielka uczta, prezenty, a potem błogi spokój. Dopiero teraz można spokojnie pomyśleć o tym, czym dla każdego z nas jest Boże Narodzenie.
Czeka nas też bardzo ważne zadanie. Nas, rodziców. Musimy nauczyć dzieci, te nasze ukochane Skarby, że święta nie kończą się po rozdaniu prezentów. Ba, musimy nauczyć je, że tak naprawdę, to się nawet jeszcze nie zaczynają! Musimy nauczyć je przyjmować Dar, jakim jest Boże Narodzenie. Nie mam pojęcia czy nam się uda, ale zrobimy, co w naszej mocy.
Za chwilę zabiorę się za zmywanie kredek ze ściany (dla poprawy pierwszego wrażenia po wejściu do naszego dziecinnego królestwa), a tymczasem życzę wszystkim szczęśliwych, spokojnych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia!

18.12.08

Nie śpiewaj herbatką!

"I przyjdą goście, i zjedzą ciasto. To nie jest proste zjedzenia ciasto, brudna buzia czekoladowa."
"Jeszcze poproszę ciasto ciepłące. Jeszcze poproszę ciastooo, ciasto poproszę jeszcze, bo jestem głodna""
"Chcę pracować nocniczki!" (lepić uszka z grzybami)
"To no cóż, skoro tak."
"Poproszę jeszcze danonka. O, jagódkowy! To nie jest jagódkowy, to jest fioletowy."
"Skąd wzioła się ten teraz biedroneczka?" Nie może przyjść teraz mamusia, wstawaj biedroneczko!"
"Nie martw się chłopcze, zaraz naprawię."
"Nie śpiewaj herbatką teraz, tylko wlewaj mi!" (potrząsałam herbatką w proszku do rytmu)
"Muszę poprosić stryja Michała, co? Żeby mi kubeczek naprawił, wiesz? Bo jest zniszczony teraz" (czyli ma zdjęty sznureczek)
"Proszę mama, liżaj! Liż, liż, na zdrowie" (podając mi wieczko danonka)
"Teraz nożem tak dzitnęłam i paluszek boli. Mamo, brawo! Wojtusiowi dałaś plasterek, tak jak ja"
"Nie, to nie jest karuzela, to jest bez śmiechu!" (gdy z głośników popłynęło The Closest Thing To Crazy Katie Melua zamiast Karuzeli Marii Koterbskiej)
"Kocham braciszka tak bardzo mocno" (gdy przybiegłam zaalarmowana rozpaczą Królika)
"Źle czuję się, poproszę lekawco."
"Mama, puść! Już dosyć pocuwania!" (całowania)
To tylko ostatni tydzień - aż strach pomyśleć, ile nam umyka...

12.12.08

Dentysta zalecił

Myłam umywalkę i przełożyłam wszystkie pasty, mydła, butelki i buteleczki na zamknięty sedes. Przyszła Mysz. Przebiegłam wzrokiem (jaka szkoda, że takie bieganie nie pomaga zrzucić wagi) po sedesie i uznałam, że nie ma tu nic niebezpiecznego, więc nie wygoniłam Natki. Zaczęła się słynna już zabawa w ustawianie większych i mniejszych buteleczek:
- To jest tata, a to jest mama. To są rodzice. A tu jest dziecko. O, mamo, wylało się!
Żółty płyn rozlał się po akrylowej pokrywie sedesu. Zabrałam się za mycie. Przetarcie mokrą szmatką nie pomogło. To może mleczko do czyszczenia? Nie, też nie bardzo. Weźmy więc rozpuszczalnik. Nic z tego. Hmmm... Może ocet? Może roztwór kreta? Woda utleniona? Olej? Nie, nic nie działa. Zaciek na pokrywie i desce sedesowej jak się żółcił, tak się żółci. Może to i kolor tematycznie bliski, ale estetyczny nie za bardzo. Cóż, zostaje nam kupno nowej deski.
Zgaduj teraz zgadula - co to za środek tak zażółcił nam sedes bezpowrotnie? Apteczny płyn do płukania zębów. Leczniczy, na dziąsła. Zalecony przez naszą przemiłą panią doktor, a jakże!
Pozdrawiam wszystkich żółtozębych! ;)

11.12.08

Pierwsze zdanie Frania

- Papa, tata, papa! - powiedział Franio, wyczerpując połowę swojego słownika, który obejmuje jeszcze słowa "mama" i wedle niektórych doniesień "da". Powiedział to, machając mi łapką przez okno, więc to nie żaden ślepy traf. Ciągle nam się wprawdzie wydaje, że mówi mniej niż Mysz w jego wieku, ale przecież pamiętam, jaką radość sprawiło nam Natkowe "papa" wygłoszone do obiektywu w dniu pierwszych urodzin. Do których Franiowi brakuje jeszcze prawie miesiąca.
Podobno dziewczynki mówią wcześniej i więcej niż chłopcy. To pierwsze się zgodziło, bo Natka swoje pierwsze słowo, bardzo zdecydowane "nie!", wygłosiła w poważnym wieku czterech miesięcy, ale potem było długo nic, jeśli nie liczyć wariantów "nei" i "eń".
Sprawdziłbym dokładnie w zeszycie z pingwinami, ale się gdzieś zapodział. A blog się nie zgubi... zwłaszcza że periodycznie ściągamy go na nasz dysk twardy wgetem. Bo onet pewnego dnia może powiedzieć, parafrazując szatniarza z jednego filmu, "nie mamy pana plików, i co nam pan zrobi?"

7.12.08

Bo o zdrowie trzeba dbać!

- Masz Wojtusiu, proszę, twoja kawa! - Mysz podała Tusiowi stojącą na stole kawę. Tuś bardzo lubi każdego ranka wypić swoją paskudną, gorzką kawę. - Spróbuj, dobre? Dobre? - radośnie pyta Mysz - Słodkie? Wsypałam ci dwa cukry! Teraz będziesz zdrowy!

4.12.08

Szczypta angielskiego

- A wiesz kochanie, flower to po angielsku kwiat.
- Zobacz mamusiu, dwa flauerdy są pinków - odpowiedziała Mysz, wskazując dwa kwiatki na swojej różowej lalce.

3.12.08

Moja ty słodka pralinko kokosowa!

- O, skarpetki! Ciepło w nóżki?
- Nie!
- Zimno w nóżki?
- Nie!
- To jak w nóżki?
- Nie!
- A jesteś Natką?
- Nie!
- To kim jesteś?
- ...Słodką... kokosową...

2.12.08

Guzik atomowy

Byłam zajęta, nieważne czym. Nie mogłam natychmiast podejść do wołającej Myszy. W końcu Natalia stanęła na środku pokoju i ze smutkiem, bardzo wyraźnie powiedziała:
- Moja mama nie kocha mnie.
No nie! Z taką artylerią wyjeżdżać na matkę to się jednak nie powinno. Mysz sama prosiła się o napaść Buziakowego Potwora. Nie dała rady odeprzeć zmasowanego ataku i śmiała się do rozpuku.
Nagle przypomniało mi się, że ja też użyłam kiedyś takiego guzika. Z mniejszym wdziękiem, ale równie skutecznie. Miałam kilka lat, siedziałam przy swoim czerwonym cepeliowym stoliczku i chciałam coś wycinać. Poprosiłam mamę o nożyczki. Mama była zajęta i odpowiedziała, że za chwilę mi poda. Ze złością powiedziałam wtedy:
- Zawsze tak mówisz, a potem nigdy tego nie robisz!
Do dziś nie wiem, skąd znalazłam w sobie tyle bezczelności. Nożyczki dostałam natychmiast i do dziś pamiętam, jak bardzo było mi wtedy głupio. Nigdy więcej tego nie próbowałam. No, ale mnie nie zaatakował Buziakowy Potwór.
Ciekawe, czy Mysz będzie jeszcze próbowała naciskać swój atomowy guzik.

1.12.08

Deklinacja

ten tulipan - ta tulipanienka

29.11.08

Ja pierniczę, ale późno!

Przepis jest świetny! Mam go od koleżanki z pracy i już dwa razy z wielkim sukcesem wypróbowałam. Piernik zagniata się na długo przed świętami. Dłuuuuuugooooo. Potem piecze się go, a i tak jeszcze dwa, trzy tygodnie zostają na szukanie prezentów. Jest pyszny! Nie, to mało powiedziane, jest pyyyyyyysznyyyyyy!!! Koleżanka mówiła, że do Trzech Króli sobie po kawałku zajada, ale ja prawdę pisząc wcale w to nie wierzę, bo u nas z trudem udaje się piernikowi dotrwać do drugiego dnia Świąt. Ten piernik to teraz mój żelazny punkt menu świątecznego.
Kłopot w tym, że to zagniatanie na długo przed świętami to są pierwsze dni listopada, tymczasem listopad już się kończy, a ja jeszcze się za piernik nie zabrałam.
No to jak mam zdążyć, to chyba muszę się brać do roboty, prawda?

28.11.08

To nie jest zabawne!

- Filip to bardzo fajne imię. I Kuba. I Agata też. - powiedziałam od niechcenia podczas usypiania MysiKrólików.
- Ktoś tu mówił, że nie planuje więcej dzieci. - z lekką ironią przypomniał Tuś.
- TO NIE JEST ŚMIESZNE! - ostro przerwała moje nowe plany nie śpiąca jeszcze Mysz.

27.11.08

Cytat

- Abrakadabra, mama uśmiechnięta, babcia jest zajęta.
Nie wiem o co mogło Myszce chodzić, ale i tak bardzo mi się spodobało :)

26.11.08

Przyszła jesień

- Zobacz mamusiu, zobacz! - zawołała Mysz, wskazując śnieg na zewnątrz. Ostatnio nauczyła się pokazywać przez okno i mówić, że przyszła jesień, więc mówię:
- Tak, Natalko, przyszła już zima.
- Nie, przyszła jesień!
- Tak, przyszła jesień, ale już sobie poszła i przyszła zima.
- Nie! Przyszła JESIEŃ!
- A jest śnieg?
- Nie!
Mysz próbuje zaciskać usta, ale się śmieje:













- A jest biało za oknem?
- Nie!
Ależ uparta ta Mysz...
- A kolorowe liście są?
- Nie!
Ha! Tu cię mam.
- To znaczy, że jesień już poszła. Jesień jest wtedy, gdy są kolorowe liście, a jak liście opadną, to znaczy, że już sobie poszła.
Trochę zbita z tropu Natka popatrzyła chwilę przez okno i rozpromieniła się:
- Zobacz, są! Są liście! Jest jesień! - krzyknęła, pokazując ostatnie liście na czubku krzaku bzu pod naszym oknem.
I właściwie ma rację - śnieg śniegiem, ale jesień to jednak jest i do 21 grudnia jeszcze nas nie opuści. Ależ mądre to nasze Myszątko.

Najnowszy wynalazek Myszy

"Jaskinia dla pilota":

24.11.08

Pączkujący świat

Wracaliśmy z Ulą z dorocznego spuszczania wody (z instalacji działkowej, żeby mróz jej nie rozsadził), gdy luźne rozważania o technice jazdy na śniegu naprowadziły nas na wspomnienie czasów przednarzeczeńskich, kiedyśmy to moją Kaczką, czyli czerwonym Fordem Ka o historii mrocznej jak cienie na ulicy Stalowej, jeździli po zimowej Warszawie, szukając zacisznych miejsc, by móc w spokoju porozmawiać albo pomilczeć sobie. Bo w domach nie przyznawaliśmy się jeszcze w pełni do niespodzianie znalezionego szczęścia, a siedzieć w kawiarni można wprawdzie długo, ale nie można całkiem szczerze się porozumiewać. To najpiękniejszy okres w moim życiu, pomyślałem, i w tym momencie poczułem bardzo silne wrażenie, jakbym patrzył z górskiej ścieżki w dolinę, w miejsce, którędy szliśmy jakiś czas temu, z wysoka takie małe i dalekie. Nie straciło nic na uroku ani znaczeniu, a jednak teraz jesteśmy wyżej.
To w moim wypadku o tyle nowe, że wcześniej, wspominając jakieś dawne dobre czasy, zawsze miałem wrażenie, że patrzę wstecz na bezpowrotnie miniony wiek złoty. Teraz, choć przecież początków wielkiej miłości nie da się z niczym porównać, czuję, że od tamtych czasów świat wiele zyskał. Wzbogacił się o nowe, niesłychanie ważne elementy.
Gdyby ktoś nie wiedział, jakie - to głównie o nich jest ten blog. :)

23.11.08

W okamgnieniu


dwa i pół roku


pół roku


tydzień

Dobranoc tatusiu rodzicu, dobranoc mamusiu rodzicu!

Mysz już pożegnała się z nami i położyła z wyraźnym zamiarem zaśnięcia, ale nagle zerwała się, wołając:
- Ojej, nie spomniałam Ryrka! [zapomniałam o Eryku].
- Już przynoszę, kochanie. - Na środku podłogi leżała ulubiona ostatnio przez Mysz paczka przyjaciół. Podałam Eryka.
- Iiii... króliczek. - podałam króliczka - iii... mój gibon - podałam gibbona - iii... jeszcze miś - podałam Kubusia od mamy chrzestnej i sprytnie zabrałam od razu Franklina.
Mysz z wdziękiem ułożyła ulubieńców na poduszkach, każdego z uwagą pogłaskała i zwinęła się w mysi kłębuszek, wyszeptała jeszcze, że jest szczęśliwa i powolutku usnęła. To znaczy... taką mam nadzieję, bo zaraz zasnęłam i nic już nie pamiętam.

Dziękujemy Tosi i Heli - nie tylko nas odwiedziły, ale jeszcze zabrały ze sobą rodziców. Bardzo nam się podobało! Mysz bardzo długo jeździła później po Tochna.blogu - do góry i na dół, do góry i na dół, do góry i na dół... Potem uczyła nas grać w myszy, tylko wciąż nie rozumiemy, dlaczego gra polega na tym, że wszystkie karty ma dostać Mysz? A Franio pod wrażeniem wizyty koleżanek nauczył się wczoraj wspinać na krzesełko, walić się w pierś i ryczeć jak bardzo mały goryl. Pozdrawiamy z myszogrodzkim uśmiechem!

22.11.08

21.11.08

Mleko? PLU!

Mysz, oddając mi pusty kubeczek po mleku:
- To nie jest to picia! To jest do plucia! PLU!
Bo Natka ostatnio uważa mleko za passé, dla dzieci i niegodne zainteresowania, więc rano tylko podstępem udaje się ją napoić. Do niedawna działało jeszcze podawanie jej kubeczka ze zdawkowym "Potrzymaj", ale zaostrzyła uwagę i teraz trzeba ją podejść, gdy ogląda coś ciekawego w telewizji. Tylko wieczorem, kiedy jest zmęczona, zdarza się jej jeszcze samej poprosić.
Są rodzice, którzy z radością witają to wyzwolenie dziecka od niefortunnej ich zdaniem konieczności (są i tacy, którzy nie uważają podawania dziecku mleka za konieczność, ale to osobny, kryminalny przypadek). Argumentują, że w naturze dorosłe ssaki nie jedzą mleka, więc na pewno nie jest to zdrowe żywienie. Indukcja "naturalne, więc zdrowe" jest fałszywa (kurara też jest naturalna), ale nawet pomijając ten fakt, rodzice nie powinni dokonywać nieodwracalnych wyborów za swoje dzieci, jeśli mogą tego uniknąć. A jeśli dziecko przestanie pić mleko, utraci zdolność jego przyswajania na zawsze.
Dlatego Natka dostanie dziś wieczorem mleczko.

20.11.08

Rozczarowanie

- Oooo - z zadowoleniem mruknęła Mysz sięgając po coś, co leżało na stole koło monitora. Po chwili przeszła obok mnie z pustą torebką po zielonych skittlesach i bardzo rozczarowana westchnęła: - Eeech, nic z tego, cukiereczków.

18.11.08

Zachęta

- Myszko, chodź do mamy.
- Nie.
- Chodź, poskaczesz mamie po brzuchu.
- Dobra!

17.11.08

Za oknem

- Popatrz mamusiu, światło, popatrz! - Mysz zamiast spać, wdrapała się na okno i podpierając brodę oglądała sąsiednie budynki.
- O, rzeczywiście. Kto tam mieszka?
- Ludzie jacyś. Chyba.
- A myślisz, że mieszkają tam dzieci?
- Tak - bez cienia wahania odparła Mysz. - I przynosi mama niespodzianki! Dzieciom. I dzieci się cieszą, hihihi.

16.11.08

Potrzeby matki

- Kocham cię, Myszko.
- Nie kocham cię teraz! Jesteś dumna?
- Nie.
- Jesteś szczęśliwa?
- Nie Myszko, teraz nie jestem szczęśliwa.
- Ale masz włosy?
- Tak, mam włosy.
- A nosek masz?
- Tak, mam.
- I masz oczki?
- Tak.
- I ręce też masz?
- Tak.
- To wystarczy mamusi.

15.11.08

Wyrwane z kontekstu, cz. 2

Mysz jeździła potorami, ale nie dojechała do zoo, bo przyszła Franilla i pożarła żyrafę.
--
- Zaśnij kochanie.
- Nie mogę mamusiu, ja nie umiem. Spać.
--
- Śpij Myszko.
- Nie mam czasu.
--
- Mama, wyskocz mnie na ręce.
--
W samochodzie:
- Przestańcie się śmiać, rodzice!
- Dlaczego? Jest nam wesoło, więc się śmiejemy.
- Ale za głośno śmiejecie się! Obudzicie Frania!
--
- Proszę, mamusiu.
- O, cebula. Dziękuję kochanie, teraz odłożymy ją na miejsce, dobrze?
- Nie, to jest najlepsza cebula. Dla ciebie. Będziesz teraz mogła. Upiec ciasto

12.11.08

Na Żwirkach

Na Żwirkach pracuje się ciekawie. Ba, światowo nawet. To Benedykt przejedzie szesnasty, to Condoleezza (dla przyjaciół Condie). I przyjemnie to i prestiżowo.
Ale gdy rano spieszy się człowiek (niejeden, dodajmy) do pracy, to naprawdę, ale to naprawdę chciałoby się, żeby te wszystkie głowy mniej lub bardziej państwowe nie wracały akurat z balu naszego niepodległego.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, których dziś rano zakorkowało - nie martwmy się, następna taka impreza dopiero za dziesięć lat.

9.11.08

Pecunia non olet

- O, nędzna mamono! - pomyślałem słowami Robinsona Cruzoe na widok tego zdjęcia zrobionego przez Ulę. Natka bawi się monetami z PRL-u i innych państw, których już nie ma, ale dla niej, choć mówi na nie "moneta pieniążek", to tylko ciekawe krążki - każdy inny, każdy z własną długą historią, jedne ciężkie jak grzech, jak 20 z Nowotką, inne lekkie jak piórko, zwłaszcza piątka z rybakiem - zabawne, dźwięczące, błyszczące nic.
Pieniądze to dla niej abstrakcja i pewnie nią pozostaną, chyba że krach zaufania spowoduje powrót do monet z kruszcu.

6.11.08

Wieczór jakich wiele, jedyny na świecie

Dziś Natka tradycyjnie nie chciała jeść obiadu, a kiedy oświadczyłem jej, że cukiereczki są tylko na deser po obiedzie, zrobiła podkówkę i powiedziała: "Nie dostanę cujeczka?... Nie dostanę? To okropne!", po czym zaczęła szlochać wtulona w moje ramię. Iść spać wieczorem też nie chciała, to znaczy chciała, ale z Ulą. A że ostatnio w kółko chodzi spać z mamą, uparliśmy się, że tym razem ja ją położę. I znowu szlochy i protesty, potem taktyczne wybiegi po herbatkę zakończone chowaniem się za Ulę na łóżku, i płacz, kiedy ją zaniosłem sztywną i urażoną do pokoju dzieci. Aż puściłem starą płytę z kołysankami-utulankami i pierwszy raz od dawna śpiewałem jej, noszonej na rękach jak niemowlę. I kiedy już pokazała łapką na łóżeczko i ułożywszy ją do snu powiedziałem, że ją kocham, usłyszałem:
- Ja też... kocham cię.

3.11.08

Pobudka!

- Mamo, obudź się! Już jesień!
--
Rozradowana Mysz wchodzi rano do naszego pokoju, pakuje się do łóżka, podaje zaspanemu Tusiowi przyniesione klocki i radośnie woła:
- Proszę, Wojtusiu, możesz pobawić się.

1.11.08

I co? Nie jesteś zazdrosna?

MysiKróliki uwielbiają Tusia. Ja z kolei uwielbiam patrzeć na miłość, jaką dzieciaki go darzą. Mysz siłą rzeczy uwielbia Tusia dłużej. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz mówiłam jak cieszy się na powrót taty z pracy, jak go wita rozradowana, jak się tuli itd., usłyszałam:
- No tak, córeczka tatusia. I co, nie jesteś zazdrosna?
Zgłupiałam. Co to w ogóle znaczy "córeczka tatusia"? Że niby dzieci wpatrzone w mamę to norma, a w tatę to już coś dziwnego? Przecież skoro najlepiej dla dziecka jest gdy ma tatę i mamę, to chyba i miłość do nich obojga powinna być czymś oczywistym. Czy można być zazdrosnym/zazdrosną o miłość dziecka do tego drugiego rodzica? Dla mnie rodzina to jedność. Nie można rozdzielać przed dzieckiem mamy i taty, bo to przecież nie są moje dzieci, tylko nasze. Każde z nas ma u naszych dzieci własne miejsce i każde z nas otrzymuje od nich miłość - raz potrzebna jest mama, innym razem tata i to chyba powinno być normalne.
Skoro wybrałam/wybrałem tę osobę na ojca/matkę moich dzieci, to ich miłość jest przecież najpiękniejszym potwierdzeniem trafności mojego wyboru.
Nie, nie jestem zazdrosna - jak mogłabym być? Ich miłość i oddanie Tusiowi mnie uskrzydla, zapewnia, że są bezpieczne i szczęśliwe. Bo szczęśliwe dzieci to nie tylko te kochane, ale i te kochające.

30.10.08

Kwestia smaku

- Mogę subrować herbatki? Mogę, mogę? Mooogęęęęę.
- Proszę.
- Gorzka! Fuj! Ble! Nie do jedzenia! Bleeee!
--
- Czkawka jest, wróciła!
- A gdzie była? Na Karaibach?
- Nie, w buzi.

29.10.08

Gdzie są moje potorrry?!

Mysz bawi się rano z Tusiem swoją drewnianą kolejką. A właściwie tylko torami, bo lokomotywę Emilkę (!) i wagoniki wcześniej przyniosła do łóżka i zakopała w pościeli. Bawią się więc torami i Tuś cytuje:
- ...po torach, po torach, po torach, przez most...
- O nie! - woła nagle Mysz - gdzie potory?!
Biegnie do drugiego pokoju, grzebie w pościeli, grzebie, wyciąga Emilkę i wagoniki, uszczęśliwiona tuli je i woła:
- Są moje potorrryyyy!!!

28.10.08

Drobne ssaki

Królik u babci na rękach wygina się do tyłu, aż zaczyna zwisać głową w dół. A na to Mysz:
- Jak nietoperz! Franio... jest... nietoperzem!

26.10.08

ZOO

- Słoniu, popatrz na Natalkę!

























- I mama żyrafa i tata żyrafa i dziecko malusieńkie, hihihi.

25.10.08

Pieski, chodź tu do mnie!

Mysz uwielbia patrzeć przez okno na wyprowadzane psy. Rozmawia z nimi przez szybę, opowiada co widzi i bardzo się cieszy. Gdy jeszcze któreś z nas wyprowadza Braci Psie Serce, to jest jeszcze lepiej, bo można wtedy bardzo głośno te pieski wołać:
- Pieski, chodź tu do mnie!
Jeśli to Tuś wyprowadza Agresta i Melona, jest dodatkowy bonus, bo można namówić mamę na otwarcie okna i wołać Tusia na całe gardło nie przejmując się późną godziną:
- Wojtusiu, chodź tu do mnie! Wojtusiu, wracaj! Do domu! WOJTUSIU!
Dziś Melon stał za drzewem, widać było tylko jego pupę i chwilowo była to melonowa pupa nieruchoma. Kompletnie ta pupa nie reagowała na wołanie Myszy (może dlatego, że tym razem okno było zamknięte?). W końcu Natka wielce zmartwiona powiedziała:
- O nie, piesek przeskleił się [przykleił się]. Melon utknął. Nie może. Wydostać się.

Franio owcą na klawiaturze napisał

gffg6 fgggc vvccc&&&&&&&V2008-10-25vvvYG VVVVVVVVVVVVVVVV

2q412*33

OP3e

C

O\7R566565RE3!~!W

]='/7/]=/]=/]=/]=/]=/]=/]=/]=/]=
vvbuivb7u6yv l m, ił;/''''' 93waaaaaa---y6h7nyyhnnnnnnhhhhhhhhhhhn zszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszszsz
szswx qsd 11111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111
11111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111
111111111111x1sxsxsxsxsxsxsxsxsxsxsxsxsxsxsx s1 7111111111111111111111111111111u7yq1sx sx sx sx sx sx sx c111hnm01
ioidoidodv ffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffdddddddddd
ddddddddddddddddddddddddddddddddddddddddddddchvrfcvvvvvvrc08:49 2008-10-2508:49 2008-10-25665508:49 2008-10-256yg65QAWQW5T66

PS. I jeszcze datę na końcu wstawił. Pozwoliłam sobie lekko zredagować i wyciąć dłużyzny ;)

24.10.08

Torebka mamy

Jestem w pracy. Lekko zgłodniałam, więc kupię sobie coś pysznego. Nic prostszego, skoro bufet tuż koło schodów, prawda? Sięgam do torebki w poszukiwaniu portfela, a tu...
Niespodzianka!
Portfela nie ma, ale mam za to dwie pieluchy!
Dobrze chociaż, że jeszcze nie używane.

22.10.08

Zjeść ciastko i mieć ciastko

Co by się stało, gdybyśmy z całego ziarna, jakie mamy, zrobili bułki, makarony i kasze? Mielibyśmy mnóstwo jedzenia! A potem umarlibyśmy z głodu. Dlatego nikt tak nie robi. Część ziarna odkłada się na przyszły rok, aby było na siew. Dlatego też nie kieruje się wszystkich zwierząt na rzeź, by można było odtworzyć stada.
Planeta, na której żyjemy, nie powiększa się z roku na rok. Nie przybywa na niej energii - co dostaje ze Słońca, oddaje w otaczającą przestrzeń. A jednak współczesny biznes kieruje się jedynie zasadą "więcej znaczy lepiej". Więcej aut, więcej ropy, więcej energii, więcej sprzedać, więcej zarobić, i tak bez końca! Trwający kryzys minie i światowa gospodarka powróci do swojego normalnego tempa wzrostu wynoszącego około 3% rocznie, czyli 1700% w ciągu stulecia.
Bez końca? Już przekroczyliśmy możliwości regeneracji biosfery. Dzień, w którym działalność człowieka wyczerpuje zasoby Ziemi odtwarzające się w ciągu 12 miesięcy, przypada w październiku. Resztę roku żyjemy na kredyt.
Dlatego jeśli nasze dzieci mają odziedziczyć jakąkolwiek przyszłość, musimy zmienić model ekonomiczny - z gospodarki opartej na ciągłym wzroście na gospodarkę nastawioną na odtwarzalność. Co to oznacza?
Zamiast więcej i szybciej, musimy produkować lepiej i taniej, przy czym w koszt produkcji musi być wliczony koszt środowiskowy. To, co wyprodukujemy, musi być wysokiej jakości, bo powinno nam wystarczać na jak najdłużej - koniec z wymianą telewizora i samochodu co trzy lata, jak to jest w bogatych państwach, a do czego i my w Polsce aspirujemy.
Jak to osiągnąć? Dopóki jeszcze rządy mają w tej sprawie coś do powiedzenia, muszą ograniczyć pobór surowców za pomocą podatków. To najlepszy sposób, by cała gospodarka zaczęła wyhamowywać. Inne konieczne kroki, jakie trzeba podjąć podczas transformacji, to cła broniące nowej gospodarki przed konkurencją państw nadal eksploatujących Ziemię bez umiaru i większa redystrybucja dochodów, by ochronić tracących je ludzi.
Myśl, że tak dalej być nie może, nie dawała mi spokoju od dawna, ale to nie są moje pomysły. Po prostu trafiłem wreszcie na rozwiązanie problemu. Polecam:
http://www.monbiot.com/archives/2008/10/14/this-is-what-denial-does/
http://www.sd-commission.org.uk/publications/downloads/Herman_Daly_thinkpiece.pdf
Fundamentalna zmiana mentalności, jakiej to wymaga, polega na uznaniu, że produkcja jest złem koniecznym. Jeśli trzeba coś zastąpić, to pół biedy - ale jeśli trzeba wytworzyć coś całkiem nowego, to już niedobrze. A co za tym idzie, przyrost naturalny też musi spaść do zera. Ale chyba wystarczy już nas na tej planecie?

20.10.08

Nie mogę zasnąć, zajęta jestem.

Mysz bardzo chciała pokazać mi, że absolutnie nie jest śpiąca i usypianie jej jest niedorzecznym głupstwem. Podparła się łokciami na parapecie i zachwycona tłumaczyła co widzi za oknem. Kiedy zdecydowanie powiedziałam, że teraz już śpimy, postanowiła poopowiadać to wszystko Erykowi (maskotka, którą Tuś dostał od cioci Ani kiedy jeszcze nie tylko o tusiowaniu żadne ptaszki nie śmiały podśpiewywać). Wstała, przysunęła Eryka do szyby i zaczęła tłumaczyć:
- Popatrz Ryrku [Eryku], popatrz. Dom, jeden, i dom, drugi. I jeszcze drugi, dom. I światło. Tam, mieszkają, ludzie. Bezpieczni. I gwiazdy. Wysoko. Popatrz Ryrku, popatrz, gwiazdy wysoko. I światło. Ryrku, widzisz? Widzisz, Ryrku? Zobacz. Samolot.
Co było dalej, nie bardzo już pamiętam, bo (udając, że śpię) usnęłam.

19.10.08

Jeszcze o kolorach i nie tylko

Dając Myszy brązowego cukiereczka:
- Jaki to jest kolor, Natko?
- Paddington Brown
[dla mniej wtajemniczonych: http://minimini.pl/cgi-bin/mmi/index/full/19310]
--
- Zobacz mamusiu, gotuję obiad.
- A co gotujesz na obiad?
- Śniadanie.
--
Mysz przerwała mi z lekka bezmyślne wpatrywanie się w monitor komputera:
- Mama, uciesz się. Mama, uciesz się! NIE ROZUMIESZ? UCIESZ SIĘ!
--
Do bawiących się we wzajemne podgryzanie Braci Psie Serce:
- Pieski, nie ogryzajcie się!

17.10.08

Dwa, trzy, cztery, szukam!

Myszka uwielbia bawić się w chowanego. Chowa się w szafie albo pod kołdrą, a czasem każe się chować nam i wtedy rozlega się:
- Dwa, trzy, cztery, szukam!
Dziś zrobiłam jej dowcip i zamiast szukać jej pod jedną kołdrą, sama schowałam się pod drugą. Natka po chwili przestała chichotać, wyjrzała z ukrycia i z niepokojem zaczęła pytać:
- Mamo, gdzie jesteś?
Już miałam wyjść spod kołdry i ją wyściskać, gdy rozległo się szelmowską nutką w głosie:
- Acha, rozumiem, schowałaś się. Przez kołderkę.
Nie będę ukrywać - znalazła mnie!
--
Kiedy podczas wieczornego mycia Mysz zaczęła sięgać po niedozwoloną butelkę z Oilatum, wystrzeliłam (zupełnie nie wiem czemu) jak z karabinu:
- A dididi dodododo!
A Natka bardzo spokojnie odpowiedziała na to:
- Nie. Nie rozumiem "dodododo".
--
- Cudzie ty mój ukochany - mruczałam do mysiego uszka usypiając Natkę.
- Nie - oburzyła się rozbudzona nagle Mysz - Nie jestem cudziem. Jestem córeczką!
--
Podczas czytania jednej z książeczek od mysiej mamy chrzestnej:
- Kochanie, jakiego koloru jest Elmo?
- Czerwony.
- Ślicznie, a jak to będzie po angielsku?
- Freeeed.
--
Zdarzyło się, że Mysz tak bardzo usiłowała wtulić się w jednego z Braci Psie Serce, że na nią warknął. Uznałam, że obojgu należy zwrócić uwagę na niestosowność zachowania - psu, groźnie mówiąc "Agrest!", a Natce prosząc, żeby dała pieskowi spokój.
- Nie przejmuj się - natychmiast pocieszyła Agresta Mysz.
--
Królik spał, a Mysz w najlepsze bawiła się tekturowym pudłem i tak się złożyło, że weszła na nie, zachwiała się, i spadła efektownie na pupę. Rozległ się rozdzierający płacz, ale że pudło miało wysokość ok. 20 cm, ewidentnie wynikał z przestraszenia się. Nie dała się łatwo utulić, więc postanowiłam odwrócić jej uwagę:
- Zobacz kochanie, obudziłaś Frania.
Mysz natychmiast zapomniała o płaczu, podeszła do braciszka, zaczęła go głaskać po buzi i czule mówić:
- Przepraszam Franiołku, śpij, śpij.
Franio jednak uśmiechał się coraz szerzej i szerzej, a o śnie ani już myślał, więc zmieniła strategię:
- To pośpimy razem? - i ułożyła się natychmiast na franiowej poduszce.
--
Nowa zabawa z dziadkiem: Mysz leży na łóżku i woła:
- Dziadku, łap mnie!
Dziadek podchodzi machając rękami na boki i wołając:
- Zaraz upoluje cię myszołów.
W tym momencie rozlega się uszczęśliwiony krzyk Myszy:
- MAMO, RATUJ DZIECKO!

13.10.08

Współczucie kochanej córeczki

Mysz, tuląc się do mnie, zauważyła małą ranę na mojej brodzie. Z rozpaczą krzyknęła:
- O nie, mamo! Zniscona jesteś!

12.10.08

Noce niespokojne

- FRANIU, ZOSTAW STATEK! - rozległ się dzisiejszej nocy w naszym łóżku rozdzierający krzyk. Natka właśnie pokazała nam, że ma wyjątkowo barwne sny. Nie słyszałam, żeby Tuś był przez sen zbyt rozmowny, więc pewnie umiejętność mówienia bez przebudzenia odziedziczyła po mnie. Co prawda siebie też nie słyszałam, ale zapewniono mnie swego czasu, że wygłaszam całkiem logiczne monologi. Ba, można ze mną dość sensownie porozmawiać, a nawet wytłumaczyć mi, że nie muszę w środku nocy szukać marchewki, tylko mogę spokojnie pójść spać. Ponoć przyjęłam pouczenie do wiadomości, powiedziałam "dobrze" i więcej się nie odezwałam. Tej nocy.
Mysz była nieco bardziej dramatyczna. Ale mogło być gorzej - mój tata opowiada przez sen dowcipy. Co gorsza opowiada je po niemiecku i do tego sam się z nich śmieje - to bywa dla współspacza najtrudniejsze do wytrzymania.
No tak, ale ja właściwie nie o tym chciałam... Od jakiegoś czasu dzieci sypiają w swoim pokoju. Królik jest tam zanoszony, ale Mysz już u siebie zasypia. Nad ranem zwykle do nas przychodziła. Najczęściej ładowała się do naszego łoża z wdziękiem słoniówny, choć bywało, że czasem budziliśmy się zdziwieni, bo spokojnie między nami spała, a my nie mieliśmy pojęcia kiedy i jak się u nas znalazła. Ostatnio jednak Mysz nie przychodzi. Gdy się w nocy obudzi, staje w drzwiach swojego pokoju i woła nas przez całe mieszkanie budząc przy tym oczywiście Króliczka. Wieczorami nie chce też sama iść do swojego pokoju - czeka z wyciągniętą łapką aż ktoś z nas ją zaprowadzi. Skąd wzięły się te nocne strachy? Otóż w naszym przedpokoju zamieszkały potwory! Pierwszy ukrył się w zwiniętym dywanie z ich pokoju (nie może zdobić zoo, bo po powrocie z pralni śmierdzi starym dywanem, więc trzeba go zanieść do innej pralni). Drugi ukrył się pomiędzy wiszącymi kurtkami. Kolejne mieszkają za oknem... Nie wiemy, skąd się u nas wzięły. Nie było ich w naszych bajkach, rysunkach ani kreskówkach. Mysz znała wcześniej Ciasteczkowego Potwora, Elmo i Grovera, ale one raczej nie mieszczą się w kategoriach straszenia. Wydawałoby się, że zadbaliśmy o to, żeby nasza dwulatka nie miała jeszcze powodów do strachu, a jednak potwory i tak nam wypełzły. Tak właściwie ja też pamiętam potwora z przedpokoju moich rodziców. Miałam też kilka pod łóżkiem...
No to mam teraz pytanie za sto punktów:
Skąd biorą się te paskudy do jasnej cholery?!

11.10.08

Krok do samodzielności

Franek właśnie zrobił kolejny krok w stronę usamodzielnienia się, a zaraz potem dwa następne. Gdy starsi zajęci byli jedzeniem, podpełzł skrycie do siostry, wywalił jej talerz na kołdrę, wybrał sobie pasemko kurczaka i zaczął pożerać pierwsze własnoręcznie upolowane mięso.
A kiedy tata zajęty był pisaniem bloga, podkradł się znowu i porwał jeszcze drugi kawałek i plasterek ziemniaka.

siusiu

- Zrobisz siusiu do nocniczka, kochanie?
- Nie! Ty idź zrób siusiu!

9.10.08

A teraz... pupa zebry!

Mysz ma swoją ukochaną układankę. Nie, wcale nie puzzle, właśnie układankę. Lubi ją tak bardzo, że każdy z drewnianych elementów zyskał swoje imię. Biorąc do ręki kolejne części tłumaczy na przykład:
- A teraz... buzia zebry. A teraz... głowa misia iii... sowa... iii... trąba słonia. A teraz... pupa zebry iii... nogi zebry. A teraz... uśmiech jeża i muchomorki (blueeee, niedobre!!!) iii... zęby korkodyla i... kokodyl i... ogon. A teraz... żyrafffa. I jeszcze... kanguzica iii... pempuszek. A teraz... małpka goryl iii...wiuwierka iii... pupa lwa iii... gziwa iii... lew iii... żółwik. I gotowe! Układamy jeszcze raz?



PS. Przy wieczornej modlitwie:
- Myszko, a o zdrówko dla kogo poprosimy?
- Tatusiowi, Małgosiowi, Zosiowi cioci [odwiedziły nas dziś], babci, dziadkowi.
- A Franiowi?
- Zabawkę!

7.10.08

Jak w polskim filmie

Niby nic się nie dzieje. Nie jesteśmy w ciąży, nie dostaliśmy w tym roku nagrody Nobla, nawet w lotka nie udało nam się wygrać (wiem, wiem - kupno losu podobno może w tym jakoś pomóc). A jednak. Jednak jest zupełnie inaczej ostatnio.
Prowadzimy rozmowy, czasem bardzo długie rozmowy, o jakich jeszcze niedawno nie przyszłoby nam do głowy śnić. Siostrzane to rozmowy, a przyjacielskie jak nigdy dotąd.
MysiKróliki szaleją. Mysz opowiada co rysuje:
- A teraz skrzydła. I nogi i ręki i paluszki i paluszki drugie i gotowe. Teraz Natka pokoloruje.
Dobrze, że mówi, co rysuje, bo w życiu bym się nie domyśliła, że to słoń.
Króliczek stoi, chwiejnie na razie, ale nabiera coraz większej pewności. Na widok siostry buzia rozpromienia mu się jak jeszcze nigdy dotąd.
Co się zmieniło, że świat wygląda zupełnie inaczej - jak to możliwe?
Chyba jestem szczęśliwa :)

26.9.08

Aaaapsik! Aaaapsiaaa! Oooo psia... kostka!

Zaczęło się od kichnięcia, potem były wieczorne śmiechy, kolejne słowa, aż w końcu to. Przekleństwo spodobało się Myszy na tyle, że ze śmiechem zaczęła powtarzać je w kółko. Chronimy dzieciaki przed przekleństwami, więc zastanawiałam się, od kogo mogła się tego nauczyć. Kogo trzeba będzie poprosić o przytępienie języka w obecności naszych Skarbów? A może raczej powinnam cieszyć się, że nie podchwyciła czegoś ostrzejszego? W końcu to przeze mnie powiedziała kiedyś "chorljasna!", a dzięki mojej mamie z kolei "o, kurcze". Zza okna też dobiegają czasem dość mięsiste konstrukcje. W tej sytuacji "o, psia kostka" nie brzmi nawet tak źle, prawda?
W gruncie rzeczy bardzo się cieszę, bo ta nasza Myszka w chwilach największej złości wcale nie przeklina, choć charakterek ku temu już wykazuje. Zwykle przez zaciśnięte zęby mówi: "wśśściekła!" albo "oburzona!" Wielce dystyngowanie, przyznaję.
Na razie przestałam zajmować się psią kostką - może to nie jest najlepsza metoda, ale jakoś wydaje mi się, że problem zniknie, gdy tylko spotka się z brakiem reakcji. Wiadomo - jak nie ma reakcji, to po co się wysilać. W końcu namówiłam Myszkę na wieczorną porcję "buga", ulubionej ostatnio książki ("My First Princess Word Book" od mamy chrzestnej) pełnej różnych innych słów. Potem jeszcze wieczorna modlitwa, chwila zastanowienia, bo trzeba bardzo dokładnie wymienić tych, którym Myszka życzy zdrówka i już prawie można zasnąć. Jeszcze tylko koniec modlitwy:
- Aament. O, psia kostka!

20.9.08

Bo dzieci są uśmiechem Pana Boga.

Jesteśmy tu, na tym świecie, żyjemy i każdy próbuje jakoś umościć sobie to własne życie. Jedni spełniają własne marzenia, inni tylko je mają. Jedni dążą do celu, inni tylko im tego zazdroszczą. I nikomu z nas nie jest dane rozumieć, dlaczego właściwie to nasze życie toczy się akurat tak, a nie inaczej.
Planowałam staropanieństwo, nie planowałam dzieci, planowałam samotność. Dziś jestem mamą, mam rodzinę. Zatapiam się w radości z wyrzynających się ząbków Króliczka albo z "przepraszam cię, kochanie" przechodzącej obok mnie Myszy. Dlaczego to mnie spotkało? Przecież ja tego nie pragnęłam, czym mogłam na to zasłużyć?
A ona? Tak bardzo chciała być mamą. Tak bardzo się starała. Tak długo się leczyła. Tak bardzo już się cieszyła. Dziś jest w rozpaczy. Dlaczego odebrano jej marzenia?
Nie wiem. Nikt tego nie wie.
Czy z utratą nienarodzonego dziecka łatwiej sobie poradzić niż utratą narodzonego albo czy łatwiej poradzić sobie ze śmiercią dziecka małego, czy już dorosłego? Przecież to jakiś koszmarny absurd! Czy z takim bólem, trudem i wielkimi nadziejami wyczekane dziecko można nazwać jedynie "płodem"? Czy nie jest człowiekiem ten, kogo z taką miłością oglądamy podczas USG? "Wyodrębniono cztery kończyny o poprawnej ruchliwości" staje się nagle tak bardzo pozbawione człowieczeństwa. A przecież w bicie jego serduszka wsłuchujemy się tak samo jak gdyby to dziecko siedziało na kozetce u kardiologa. Kto wie nawet, czy nie bardziej? Czy można powiedzieć "nie martw się, jeszcze wam się urodzi"? Jak można pocieszyć kogoś po tak wielkiej stracie?
Czasem tak trudno pozbyć się poczucia winy - dlaczego my nie mieliśmy żadnych problemów, skoro wcale nawet o tym nie marzyliśmy podczas gdy inni żyją niemal tylko po to, by zostać rodzicem i nie mogą?
Być może dlatego, że to nie nam decydować, kto może zostać rodzicem, a kto nie. To nie my decydujemy kto będzie rodzicem dziś, a kto za dziesięć lat. Być może dlatego, że dzieci są Łaską i to nie my tej Łaski udzielamy?

13.9.08

Uznanie w oczach Myszy

Dałam Natce wieczorne mleko. Takie samo, jak zwykle. Wzięła kubeczek, spróbowała, popatrzyła na mnie i powiedziała:
- Niezłe. Całkiem niezłe.

10.9.08

Mama Chwalipięta

Pewien ksiądz opowiadał ostatnio o swoim starym kazaniu. "Takim o miłości, bo wszystkie kazania są o miłości". Poprosił dzieci, żeby powiedziały do mikrofonu jak ich rodzice zwracają się do siebie. Tłumaczył, że słuchając nas, rodziców, uczą się codziennych, zwyczajnych przejawów miłości. Dzieci podchodziły i ochoczo cytowały klasyczne "kwiatuszki, serduszka, gwiazdeczki..." Aż tu nagle podeszło takie małe, przy którym ksiądz ledwie zdążył wykazać się refleksem i wyłączyć mikrofon przepuszczając tylko jedną inwektywę. Swoją opowieść zakończył tak:
- Zatem kochani, postarajmy się rozmawiać ze sobą i z naszymi dziećmi tak, żeby zawsze mogły podejść i odezwać się do mikrofonu.
Wracałam do domu i zastanawiałam się, jak też zwracamy się do siebie z Tusiem. Jak Myszka zwraca się do nas? Jak mówi do mnie? Nie mówi przecież "mamusiu" tylko "maaaamaa!", choć mówi też "Słonko" (musiała to przechwycić od Tusia). Ale jak jeszcze Myszka się do mnie zwraca? Nie mogę sobie przypomnieć.
Wchodzę do domu, a tu biegnie do mnie rozpromieniona Mysz, rzuca mi się na szyję, kładzie dłonie na moich policzkach i ściskając szczękę woła z radością:
- Jesteś, skarrrrrrrbie!

9.9.08

Mama

Króliczek nie poszedł w ślady siostrzyczki, nie powiedział "nie!"
Króliczek powiedział dziś "MAMA"

8.9.08

W samochodzie z MysiKrólikami

- Myszko, Franio śpi? - pytamy, bo w obecnym nosidełku Króliczek jeździ nie tylko za moimi plecami, ale jeszcze tyłem i tylko Natka ma dobry widok na jego buźkę. Franio trochę płakał w czasie jazdy i właśnie się uciszył.
- Śpi. Obudzić? - radośnie zapytała nasza usłużna Mysz.
--
- A co to jest? Popatrzmy - powiedziała Mysz wyciągając przed siebie mapę samochodową. Położyła ją sobie na kolanach, zaczęła po niej jeździć paluszkiem i oznajmiła - Tatusiu, pojedziemy tu, w lewo.
--
- Jesteś bardzo mądrą dziewczynką, Natalko - pochwaliłam nasze starsze dziecko.
- Cieszę się - odparła zupełnie nie zaskoczona.
--
Mysz porozrzucała w samochodzie wstążki-gwiazdki.
- Co za dziecko tak robi? - mitygował ją Tuś.
- Mądre.

7.9.08

MiniWysiłki MiniMini

Dziś będę zrzędzić - trudno, na każdego musi przyjść taki dzień. Będę zrzędzić, bo nic nie poradzę na to, że... słyszę głosy.

Mysz podrosła już na tyle, że dołączyła do grona widzów kanału MiniMini. Kanału dla dzieci, który "z malucha zrobi zucha".Większość puszczanych tu kreskówek rzeczywiście jest „bezpieczna” (z dokładnością do tego, że ja akurat ani kucyków, ani nurkujących stateczków, ani misia Ruperta nie uważam za bezpieczne – nigdy nie uznam, że bezpieczne dla moich dzieci może być coś, co aż tak ogłupia). Problem polega na tym, że nawet niezłe bajki są często psute przy adaptowaniu na nasz rynek. Wygląda na to, że ten "nasz rynek" jest tak maleńki, że w tworzeniu polskich wersji biorą udział ciągle te same osoby.Wystarczy posłuchać lektora przy napisach końcowych – ciągle te same nazwiska tłumaczy, redaktorów, obsady. A kiedy słyszę te sam głosy u kolejnych postaci, bohaterowie, a więc i same kreskówki przestają być dla mnie wiarygodne. Jeśli ktoś jest naprawdę dobry w tym co robi, jak na przykład Olga Bończyk, to mało kto zorientuje się, że raz jest Zjawą, a innym razem Mamą Mirabelle – ona po prostu jest świetną aktorką i genialnie wykonuje swoją pracę, a kiedy jeszcze zaśpiewa, to kapcie spadają jak nic. Jest jeszcze kilkoro świetnych aktorów - Jaś z Braci Koala na przykład wdzięcznie zmienia się w Króliczka Harry’ego na kanale Baby First, podobnie w cliffordowej Królicy trudno dopatrzeć się Mysi (Bracia Koala, a jakże). Taki Jarosław Boberek to już inna para kaloszy, bo jest bardzo charakterystyczny i trudno mu zmieniać głos. Tylko, że jego Krokodyl Arek jest tak fantastycznie uroczy, że właściwie wszystko inne można mu wybaczyć.

Ale są pewne granice, które jak dla mnie dawno już przekroczył Mieczysław Morański. Nie tylko ZAWSZE gra tak samo, nie tylko gra w niemal każdej kreskówce (jest i Franiem Koalą i Listonoszem Patem i jamnikiem z Clifforda i Bertem z ulicy Sezamkowej i Kociłapem i…), ale jeszcze gra po kilka ról w jednym serialu! Że też mu się wszystko nie pomiesza gdy w jednym z odcinków SamSama rozmawia jako Łóżkosikacz sam ze sobą, królem Marfem? Jak wielką trzeba mieć dziurę w dachu, żeby zgodzić się na taką fuchę? Zresztą pan Mieczysław jakoś generalnie mnie prześladuje – oglądam ostatnio „Niepochowanego” Marty Meszaros, a tam jeden ze współpracowników Imre Nagy’a (prawdopodobnie zakatowany później przez prosowieckie władze) odzywa się do mnie z ekranu głosem kogo? No pana Mietka oczywiście! W obsadzie był zresztą żelazny zestaw głosów kreskówkowych z Jarosławem Boberkiem i Anną Apostolakis na czele, ale jakoś tylko pan Morański dał się natychmiast bezbłędnie rozpoznać. Czy taki ktoś może jeszcze nazywać się aktorem? No tak, ale Edward Burns jest aktorem mimo gry jednym tylko grymasem, to dlaczego bronić panu Mietkowi miana aktora dubbingowego tylko dlatego, że nie umie zmieniać swojego głosu?

Może dlatego, że dzieci są szczególnymi odbiorcami. Nie wolno wciskać im chłamu tylko dlatego, że są dziećmi. Nie przeszkadza mi, że taki Andrzej Zieliński zdejmuje z siebie rolę twardziela z Ekstradycji, czy przystojnego doktora Pawicy i podkłada głos w reklamach. Właściwie nie przeszkadza mi nawet, kiedy żółw Franklin, a dokładniej jego głos, reklamuje płyn do mycia podłogi czy coś tam podobnego. Ale jeśli Mary Elisabeth po przerwie na reklamy staje się podwodną łódeczką albo towarzyszką kucyków i do tego wciąż jest tak samo denerwująca i beznadziejna, to dostaję szału! Czy dzieci są jakimiś gorszymi klientami? Czy dla nich nie trzeba już starać się porządnie wykonywać swojej pracy? Czy to naprawdę nikogo nie obchodzi, że one też mają uszy? Czy nikomu nie przyjdzie do głowy, że jak usłyszą złośliwego Łóżkosikacza albo gderliwego Berta, to mogą potem nie uwierzyć pomocnemu Franiowi Koali?

To oczywiście nie jest wina MiniMini (tak w każdym razie sądzę), bo te same kreskówki puszczają i inne stacje. Chciałabym tylko, żeby casting Studia Opracowań Filmów (Warszawa) przestał lecieć sobie w kulki i zabrał się wreszcie do roboty.

PS. Maciej Gudowski powiedział kiedyś, że lektor doskonale wykonuje swoją pracę, jeśli po zakończeniu filmu widz nie umie powiedzieć, kto czytał polski tekst.

2.9.08

Wyrwane z kontekstu

Myszko, wyjdź z ogniska!
--
Myszko, nie wycieraj noska rękawem, bo zakrwawisz piżamkę.
--
Wchodząc do windy w centrum handlowym:
- Kochanie, jestem obrzygana na plecach?
--
- Co robisz, Myszko?
- Bałagan.
--
Bajka Myszy:
- Dawno temu... Słoń!
--
- Nie można zdjąć czapeczki, nie można urwać główki, to skandal! - Tuś o ludziku LEGO DUPLO.

31.8.08

Ostatni dzień wakacji

Jutro pierwszy września. Przez 12 lat właśnie szykowałam się na pierwszy dzień w szkole. Potem przez 5 lat byłam już po radzie i znów cieszyłam się na ten dzień - kto by pomyślał, że można tęsknić za uczniami?
A dziś? Jesteśmy na działce, nie wracamy w pośpiechu do domu. Wieczorny spacer. Inwersja, mgła ściele się, aż miło. Kot spostrzegł w polu zdobycz i właśnie szykuje się do skoku. Cisza. Już trzeci raz nic nie znaczy ten pierwszy dzień września. Jutro szkoły ożyją, ale znowu beze mnie.
Wracam do domu. W oknie Natka podtrzymywana przez Tusia cieszy się na mój widok - "mama, szybko, gonimy!" Mysz wypada na ganek, rzuca mi się na szyję. "Kocham cię, mamusiu!" Kiedyś wrócę do szkoły, ale jeszcze nie teraz. Teraz jest ich czas, czas Myszki i Króliczka.
A gdy piszę ten post, Myszka podchodzi i przestrzega: "Mama, zostaw kabela! Groźne!"

27.8.08

Wieczory i poranki

- Mamusiu? - zagaiła rozmowę Myszka podczas nocnego usypiania
- Tak, kochanie?
- Popatrz. Popatrz, kropki. - pokazała sęki w drewnianym suficie - Popatrz, kropki śpią.
--
- A dededede dadada dej, dididiii ejdadadada, dedede... - rozgadał się rankiem Królik. Właściwie cieszymy się, że nie mówi tak dużo jak Myszka w jego wieku - to wcale nie jest takie urocze ciągle słyszeć tylko "nie" i "nie".
--
- Co chciałabyś zjeść na śniadanie, Myszko?
- Eeeee, ciasto. Z truskawkami.
--
Na sośnie, w naszym małym ogrodowym lasku, przysiadła wdzięcznie sójka.

22.8.08

Maleńka opiekuńcza Mysz

- Mama, hatka! [herbatka] Mama, hatka!
- Dziękuję kochanie.
- Uważaj! Gorące! Ostrożnie!

19.8.08

Rezolutna Mysz

Myszka zauważyła leżący na stole obcinacz do psich pazurków. Właśnie kupiony, więc jeszcze firmowo zamknięty. Podaje mi go i mówi:
- Proszę. Natce. Otworzyć.
Oczywiście nie chcę, żeby sobie zrobiła krzywdę, więc nie chcę otworzyć i mówię:
- To jest jeszcze zamknięte, jeszcze tego nie otwieramy, kochanie.
Mysz wcale nie wybuchnęła płaczem. Spokojnie wzięła z moich rąk psi obcinacz i powiedziała stanowczo:
- Dobrze. Tatuś. Otworzy. Później.
--
Odkąd w naszym domu pojawiły się pieski, znacznie łatwiej utrzymać nam porządek na podłodze. Wystarczyło, że zjadły Myszce dwie kredki i od razu nauczyła się, że co rozrzuci - oddała pieskom do zabawy. Teraz gdy tylko upadnie jej jakaś zabawka, skarpetka, czy kartka, natychmiast rzuca się, żeby to podnieść i mocno tuląc podniesiony przedmiot, woła:
- URATOWAŁAM!!!
--
Ulubionymi pluszakami Myszki są oczywiście pieski. Wczoraj chodziła po pokoju tuląc dwa z nich (w przeciwieństwie do Agresta i Melona, nie wyrywają się zbyt skutecznie). Chciała tulić więcej psiaków, ale nie mogła ich znaleźć, więc powtarzała:
- Pieski, jesteś? [Pieski, gdzie jesteście?] Pieski, podziałeś? [Piesku, gdzie się podziałeś?] Trochę. Malutki. Pieski.
W końcu oba psiaki położyła na podłodze spać, by po chwili obudzić je wołaniem:
- Wstawaj, maluchy!
--
Króliczek właśnie uczy się chodzić. Myszka zauważyła jak wiele radości sprawia nam jej braciszek gdy stoi podtrzymywany za rączki. Przyjrzała się dokładnie, po czym podbiegła do babci, stanęła tyłem do niej, wyciągnęła do góry rączki, kazała się za nie trzymać i z radością zaprezentowała swój najwdzięczniejszy chód na paluszkach wołając:
- Popatrz! Stoję!
--
Mysz malowała z Tusiem i kiedy tylko złapał za pędzel, zawołała:
- Moja kolej malowania!
--
Pokazałam Myszy jedną z pluszowych zabawek i pytam:
- A co to jest, Myszko?
Popatrzyła na mnie z politowaniem i powiedziała:
- Słoń przecież.
--
Wieczorem Myszka postanowiła pokazać, że jest prawdziwą kobietą. Siedziałyśmy na jej łóżku, a ona przeglądała swoje skarby - spinki, gumki do włosów i broszki. Przekładała je z jednej puszki do drugiej, a biorąc do rąk kolejny skarb, podawała mi go i powtarzała z zachwytem:
- Popatrzmy, piękne.
W pewnym momencie nastrój się zmienił - wiadomo, kobieta zmienną jest. Gdy tylko dotknęłam którejś ozdoby, Myszka oburzała się:
- Ej, ej, ej! Mama! Wyprawiasz! [Co ty wyprawiasz!]

Ach, te kobiety...

18.8.08

Osiedlowe centrum zombi

Kilka lat temu, w panieńskich czasach, zachciało mi się upiec ciasto.
Zabrakło masła, a tu noc ciemna. Wybrałyśmy się z mamą do jedynego
czynnego o tej porze sklepu. W środku kilkoro kolejkowiczów kiwało się do
sobie tylko znanego rytmu. Do kilku zupełnie różnych rytmów. Zamówienia
składali niezbyt wyraźnie, ale ekspedient zawsze potrafił ich zrozumieć.
Przyszła nasza kolej, poprosiłyśmy o masło i mleko. Kolejka jakby na moment
zamarła i z którejś paszczy zachrypiało: "Mamusia sobie o dzieciach
przypomniała?". Wtedy mnie to rozśmieszyło, ale "wtedy" było bardzo dawno
temu - w innym czasie, w innym życiu.

Teraz mieszkamy w zupełnie innym miejscu, ale czym byłoby zupełnie inne
miejsce bez takiego sklepiku? Nieduży, dziwacznie zaopatrzony, otwarty do
późnych godzin wieczornych sklepik. W jego okolicy obowiązkowo murek i
schodki zawsze okupowane przez stałych klientów. Obsługa w sklepiku marna -
panie nie mogą tu grzeszyć rozumem ani urodą, bo jeszcze można byłoby je przekonać,
żeby sprzedały coś "na zeszyt". Paniom nie wolno się do klientów uśmiechnąć,
bo mogliby się za bardzo spoufalić. W naszej okolicy niestety tylko w tym sklepiku
można kupić mleko modyfikowane, jeśli więc nie wybierzemy się po zaopatrzenie do
hipermarketu, wizyta w tym miejscu jest nieunikniona.

Wczoraj wybrałam się po mleko dla Króliczka. Po drodze mijam coraz
bardziej zdewastowany plac zabaw. Dwa lata temu był piękny, nowy,
ogrodzony, bezpieczny. Dziś dzieci rzadko się tu bawią. Co to za
przyjemność siedzieć w oparach papierosowego dymu i wśród osiedlowych
wyzwisk? W okolicy nie ma ławek, bo siadaliby na nich klienci sklepiku.
Ale że usiąść gdzieś muszą, przywędrowali tu, dlatego nie ma już
ogrodzenia, brakuje zabezpieczeń huśtawek, jedna zjeżdżalnia pobazgrana,
druga spłonęła. Szkoda, bo to bardzo fajny plac zabaw był. I taki
ekologiczny, i z domu tak blisko.

W sklepiku biorę ostatnie mleko, ustawiam się w kolejce do kasy. Przede
mną kilku panów, jedna pani. Wszyscy mają czerwone twarze, mało przytomne
spojrzenie, nerwowo przeglądają ściskany w garści bilon. Przy kasie pytają
jeszcze o ceny drobnych słodyczy, przeliczają zawartość garści i dobierają żelkę albo
batonik za 75 groszy - żeby było coś i dla dziecka (a może wnuczka?). Pewnie na osłodę, bo
nie ma się już gdzie bawić. Gdy przychodzi moja kolej, pani sprzedająca
znów na moment jakby zdziwiona moim uśmiechem. Może dziwi ją tylko moja
twarz, taka w bardziej ludzkim kolorze? Może tylko oczy bardziej
przytomne? A może krok bardziej pewny? Po chwili namysłu pani zawsze się
do mnie trochę uśmiecha, tak delikatnie, jakby się bała, że ktoś zobaczy
łagodny wyraz jej twarzy - tu klientów trzeba trzymać krótko!

Wracam do domu niezmiennie zdziwiona światem, o który mam nieprzyjemność
się otrzeć. Czy naprawdę wszędzie muszą być takie miejsca? Czy nie będę
bała się wysyłać dzieci w takie miejsca po bułki? Czy alternatywą są tylko
ogrodzone osiedla? Nie chcę mieszkać za ogrodzeniem! Zresztą, czy minie wiele lat,
zanim i za ogrodzeniem pojawią się sklepżule?

14.8.08

Mysie pyski

- Myszko, nie wolno pić wody z wanny!
- Bzzzdurrra - rezolutnie odpowiedziała mi nasza dwuletnia córeczka.

12.8.08

Rowerem w klapkach

Bracia Psie Serce zajęli się moimi sandałami. Paski przetrwały, jednak bez podeszwy kiepsko się je użytkuje. Tylko czy sandały są aż tak bardzo do życia potrzebne? Trochę tak, bo upał, a ja do pracy rowerem... Wybrałam się więc na szybki kurs klapania po rowerowych pedałach. Właściwie nie jest dużo trudniej - trochę mniej rozsądnie, ale czy wszystko musi być tak pod dyktando rozumu?

8.8.08

Między Myszką i Tusiem

- Myszko, czy mogłabyś wreszcie zacząć załatwiać się na nocnik?
- Kocham Cię, taTUsiu!

7.8.08

NIE!

Nie, nie będę oglądała ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Pekinie.
Pierwszy program telewizji publicznej od kilku dni celebruje odliczanie do transmisji. Nie widzą w tym nic niestosownego, choć niedawno nadawali "Siedem lat w Tybecie". Nie oglądam zbyt często telewizji publicznej, jednak zauważyłam, że napis nie znikł nawet podczas nadawania bloku reklamowego. Szczyt hipokryzji "nasza" telewizja osiągnęła według mnie dziś, gdy w głównym wydaniu Wiadomości ta odliczanka widoczna była nawet przy materiale o bezprawnym aresztowaniu, więzieniu i torturowaniu (zakończonemu utratą nerki) Bogu ducha winnego tybetańskiego mnicha za to tylko, że wyszedł na ulicę gdy trwała niepodległościowa demonstracja. Że też taki Piotruś Kraśko nie wpadnie w schizofrenię pochylając się z troską nad losem nękanego przez złych Chińczyków człowieka, a za chwilę beztrosko, z uśmiechem zapraszając widzów na jutrzejszą transmisję. Nie rozumiem tego.
Wiem, olimpiada dawno pożegnała się już ze swoimi szczytnymi ideałami, nikt dziś nie przerywa z jej powodu wojny. Listek figowy zwiądł gdy jubileuszowa nowożytna olimpiada zamiast odbywać się w swojej ojczyźnie, miała miejsce w ojczyźnie coca-coli.
Walczący o prawa człowieka wołają "bojkotować!", ale jak?
Czy można winić sportowców, że chcą wystąpić? Większość z nas idzie codziennie do lepszej lub gorszej pracy i łatwo nam ferować wyroki. Tymczasem ci, którzy tam wystąpią, od lat pracują na ten jeden, najważniejszy dla nich dzień. Dla nich jutro nie będzie takie samo jak dziś. Czy to ich wina, że kilka lat temu wydano taką decyzję? Czy możemy ich teraz winić za głupotę decydentów? Bo to jest głupota! Zwyczajna, do granic możliwości bezmyślna, głupota! Głupota, która odebrała nam tę olimpiadę!
Jak można organizować największe święto człowieka w państwie, w którym człowiek jako jednostka nie istnieje?
Jak można organizować sportowe zmagania na stadionach, na których jeszcze przed chwilą byli i już za chwilę znów będą rozstrzeliwani w publicznych egzekucjach ludzie? Oficjalnie oczywiście wszyscy są handlarzami narkotyków.
Jak można organizować olimpiadę w państwie, w którym dokonuje się przymusowych sterylizacji w rodzinach, które mają już dwójkę dzieci?
Jak można wreszcie organizować igrzyska olimpijskie w państwie, które w tak bestialski sposób okupuje najbardziej pokojowo nastawiony naród naszej planety?
Świat się cieszy, bo Chiny odblokowały strony internetowe. Z czego ta wielka radość? Przecież to był jeden z warunków przyznania Pekinowi olimpiady i Chiny zobligowały się do tego w 2001(zdaje się) roku! Świat nie powinien się cieszyć, tylko wyrażać oburzenie, że trzeba było tak wielkiego protestu, żeby spełniono jedną z podstawowych obietnic! Zresztą za kilka dni i tak śladu po zdjęciu tej blokady nie będzie, ale to nic, bo odblokowali, prawda? No tak, "a mógł zabić".
Wystąpienie na tej olimpiadzie lub zbojkotowanie jej powinno być prywatną sprawą każdego sportowca i nikt nie ma prawa wypominać mu takiej czy innej decyzji. Zresztą NIEwystapienia w ramach bojkotu i tak niewielu zauważy - wystąpienie natomiast i tak może w przyszłości zaszkodzić (jeśli jakiś dziennikarz nagłośni, że "ten pan, to w 2008 jednak pobiegł/skoczył/popłynął itp.). Swoją drogą pamiętamy, że i wystąpienie można zamienić w protest, co do dziś widać w reklamie maści na stawy.
Czy trzeba jednak aż tak celebrować ten upadek olimpijskich wartości? Ja nie zamierzam. Nie będę oglądała tych igrzysk. Nie zobaczę ani ceremonii otwarcia, ani ceremonii zamknięcia. Nie interesuje mnie, ilu ludzi ponaciągało sobie ścięgna, żebym mogła oglądać szczyt chińskich osiągnięć w organizacji imprez kulturalnych. Interesuje mnie, ile wiosek przymusowo wysiedlono pod budowę nowych stadionów. Interesuje mnie, ilu ludzi aresztowano za odmowę uczestnictwa w budowie, jak to miało miejsce podczas olimpiady azjatyckiej. Interesuje mnie, ilu widzów przyglądało się rozstrzeliwaniu skazanych z trybun, na których za kilka dni zasiądą kibice.
Z całą pewnością ucieszy mnie każdy medal zdobyty przez naszych reprezentantów, ale nie będę oglądała ich zmagań. To będzie mój prywatny protest. Mój własny bojkot.

6.8.08

Niespodzianka!

Spod góry poduszek wyskakuje szczęśliwa Mysz i radośnie woła:
- Siepodziankaaaa!

5.8.08

Bracia Psie Serce

Była ponura listopadowa noc, gdy pewna Córka przyniosła do domu Rodziców Znajdę. Znajda była zasmuconą kundelką i nie wiedziała jeszcze, że nazywa się Jaga. Weterynarz orzekł, że jest zdrową, śliczną sunią i nie zauważył wcale, że za trzy tygodnie stanie się Mamą. Przez sześć lat Jaga odpłacała Rodzicom to listopadowe przygarnięcie bezwarunkową miłością. Dzień po dniu niezmordowanie pokazywała, że jest dobrą, troskliwą i cierpliwą mieszkanką Domu.
Dwa miesiące temu znów została mamą, wydając na świat dwóch prześlicznych chłopczyków rasy kundelkowo-niewiadomej. Mali psi bracia długo szukali nowego domu. Dostali wyprawkę z obróżką, smyczą, materacem, karmą oraz wielką chałką i mlekiem, które bardzo lubią. Rodzice nie mogli ich zatrzymać, a chętnych jak na lekarstwo.
Zamieszkali więc w Myszogrodzie i słyną już w całej okolicy. Podczas każdego spaceru wycałowują i wytulają ich wszystkie napotkane dzieci i psiarze. Nie wiemy jeszcze, czy będą małe czy duże. Nie wiemy, czy będą łagodne czy nieujarzmione. Ale MysiKóliki przyjęły je z wielką radością.
Myszka wdziera się między nich na posłaniu i tarmoszą się wzajemnie za uszy. Potem nagle rozlega się mysi pisk: "Za mocno! Ratunku!"
Królik uczcił ich pojawienie się samodzielnym powstaniem i ofiarował im swój leżaczek, energicznie się z niego wyrywając.
Czasem kłócą się między sobą, jak to bracia, ale zawsze zasypiają pogodzeni.
Ten głośniejszy, rozbrykany, to Agrest. Ten cichszy, spokojniejszy, dostojny, to Melon - dla przyjaciół Melonik.

30.7.08

Złoto Majów

Królik lada dzień skończy siedem miesięcy, z rozmachem wprowadzamy mu więc nowe smaki. Jedne od razu chwytają go za kubki smakowe, z innymi musi się jeszcze troszkę zaprzyjaźnić. Wczoraj nadszedł czas na przełomowe odkrycie. Wieczorna kaszka miała zupełnie nowy, nieznany wcześniej odcień, aromat i smak. Na widok zbliżającej się łyżeczki Królik spoważniał, a jego oczy pytały: "Mamusiu, czy to naprawdę konieczne?"
Spokojnie, powoli pozwoliłam mu najpierw odrobinę posmakować. W oczach pojawiło się zdumienie. Franio otworzył buzię nieco szerzej i pozwolił sobie wpakować całą łyżeczkę kaszki prosto do zaciekawionej paszczy.
Chwila namysłu, trochę jakby niedowierzania - można niemal zobaczyć, jak kaszka otula każdy zakamarek króliczego języka i rozpływa się po całej buzi.
Wyraz zdumienia powoli zamienia się w delikatny uśmiech. Królik patrzy na mnie z coraz większym uwielbieniem. Uśmiech rozlewa się na policzki, rozświetla oczy, cała buzia promienieje! Eksplozja szczęścia!
- Taaaak - wyraża całym sobą nasz niemowlak - taaaak, poproszę jeszcze.
Po chwili szczęśliwy Królik uznał, że zbyt wolno podaję mu kolejne łyżeczki i pospieszał mnie, radośnie machając wszystkimi kończynami, więc nie cała kaszka trafiała już do buzi. Po skończonym karmieniu nasz synek wyglądał jak Murzynek Bambo gdzieniegdzie tylko oprószony pudrem. Nie było wyjścia, trzeba było umieścić w wannie Frania razem z ubraniem i dokładnie oczyścić go z kaszki. Po takiej kolacji nasze szczęśliwe Maleństwo spało dzielnie do samego rana.
Króliczek właśnie odkrył i (pokochał!) czekoladę.

28.7.08

Gdybyśmy dwa takie czołgi mieli...

Sobotnie popołudnie. Poszliśmy z dziećmi oglądać próbę inscenizacji walk powstańczych na Dymińskiej przy cytadeli. Chcemy zobaczyć próbę, bo w czasie głównej inscenizacji może być dla naszych MysiKrólików nie tylko zbyt głośno, ale i zbyt tłumnie. Długi na dwa metry przebrany za powstańca szwagier Marcin macha do nas z bramy. Czekamy. Próba jeszcze się nie zaczęła. Słońce praży, aktorzy leniwie się przechadzają. Wokół nas pełno niemieckich mundurów. Niby wiemy, że to tylko inscenizacja, niby nas tam wtedy nie było, niby znamy to tylko z filmów, a jednak od tego widoku ciarki po plecach biegają jak szalone.

W stronę cytadeli zmierza grupka aktorów przebranych w niemieckie mundury. Drogę przecinają im przechadzający się między bramami aktorzy w powstańczych barwach. Cisza, spokój, słońce przygrzewa.
- Skrzyżowanie bezkolizyjne - zauważa Tuś. Ciarki.
Przed nami stoi grupka hitlerowców, rozmawiają wesoło. Podbiega do nich brudny, wymięty powstaniec i głośno warczy:
- Was tu nie ma! Zjeżdżać stąd, ale już!
"Hitlerowcy" potulnie się oddalają. Nagle ciarki szlag trafił.
Skrzyżowanie bez kolizji

16.7.08

Pierwszy!

- Zauważyłaś, że drugie dziecko ma o rząd wielkości mniej zdjęć? - spytał mnie pewien tatuś trzyletniej Weroniki i trzymiesięcznej Karolinki. A już myślałam, że to tylko u nas tak było. Wydawało nam się, że to normalne, bo przecież pierwszy tydzień życia Króliczek spędził w inkubatorze, więc nie można było strzelać mu po umęczonych oczkach lampą błyskową, prawda? Później też nie bardzo wypadało błyskać, a że styczeń był, to mało światła w domu i zdjęcia nie wychodziły. Jasne, jasne, tłumaczmy sobie jak chcemy, zawsze znajdziemy wytłumaczenie, ale zdjęć jak nie było, tak nie ma. Oboje z Tusiem jesteśmy "drugimi dziećmi", a jednak wpadliśmy w tę samą pułapkę co nasi rodzice, a przed nimi miliony innych. W końcu wszystko, czego nauczy się dziś Króliczek, Myszka już kiedyś zrobiła po raz pierwszy. Gdy była maleńka, podniecaliśmy się każdym nowym gestem - teraz ze spokojem stwierdzamy "o, Franio też już to potrafi". Owszem, Króliczek nas zachwyca, ale Mysz już dawno nauczyła nas, czego się spodziewać i jego postępy są dla nas naturalną koleją rzeczy. Nie możemy poświęcić mu tyle uwagi, ile miała ona. Nie zawsze możemy biec do niego, gdy płacze. Nawet zabezpieczenia antysiniakowe ma słabsze, bo Mysz natychmiast wszystko potrafi sforsować, a nie nadążamy z naprawianiem ich po jej przejściu. Jest samobieżna, więc nawet gdybyśmy chcieli więcej zajmować się Króliczkiem, najpierw pilnować trzeba jej - czy nie wchodzi na stół, czy nie pcha się do psiej miski, czy nie rysuje kredkami po ścianach, czy nie wdrapuje się na parapet, czy nie ucieka na sąsiedni plac zabaw...
A jednak Króliczek z nami JEST i doskonale wie jak zaznaczyć tę swoją obecność. Kiedy dziś chwycił mnie rączkami za dłonie, z całej siły podciągnął się, uniósł i rozpromienił szczęśliwy tylko dlatego, że "już potrafi", nie był żadnym "drugim" dzieckiem, był jedynym, wspaniałym, pierwszym chłopczykiem na całym świecie!

15.7.08

Mysiego gadania cz.2

Myszka czeka na Babcię i wygląda przez okno, ale Babci wciąż nie widać, więc mówi:

- Nikogo Babci, nikogo.

-- --

Babcia wraca do domku i Myszka żegnając się z Babcią prosi:

- Babciu, buzi Hipcia!


I nic dziwnego - takiego Hipcia sama bym ucałowała!

-- --

Myszka bardzo lubi serek, ale lubi też dzielić się tym co lubi z tymi, których chlubi, chwyta więc kawałek serka i biegnie ofiarować Tusiowi:

- Tusiu, sereka! Tusiu, sereka!

Do braciszka woła natomiast:

- Kocham cię Franeku!

-- --

Siedzę sobie na podłodze, a Myszka zaczyna się na mnie wspinać. Coś jej nie wyszło i spada, ale chwytam ją mocno, a ona do mnie radośnie:

- Mama, mam cię!

-- --

Kornelia podarowała Myszce na urodzinki puzzle(dziękujemy Kornelio, fantastyczne są!) ze zwierzątkami. Chowając je do pudełka, Myszka mówi, czule to pudełko poklepując:

- Nocka. [dobranoc]

-- --

Siedzimy wieczorem w gronie rodzinnym i rozmawiamy. Myszka bawi się na podłodze. Przytulam się do Tusia, a Mysz natychmiast porzuca zabawki, wpada między nas i woła:

- Mama, zostaw! Puść! Nie dam! Spokój!

(15 lipca 2008)


9.7.08

Mysie gadanie

Wracam do domu. Jeszcze nie wiem, że Myszka ukryła się za drzwiami na rączkach u Tusia. Wchodzę, a zza drzwi rozlega się groźny pomruk Myszy:

- Zjjjemmm cięęęę!

-- --

Jeżdżę do pracy rowerem, a dziś pada deszcz, więc zmartwiona mówię do Tusia:

- Jak ja dojadę?

a Myszka na to stanowczo:

-Mama, mapa!

(9 lipca 10:33)

Do kelnerki zabierającej ze stołu puste talerze po obiedzie:
- Oż tyyy! Oddaj!
-- --
Do siebie podczas próby narysowania oka:
- Pięć, osiem, osiem, oczko!
(2 lipca 2008 00:22)

8.7.08

Z życia pracowitych mrówek

Jestem w pracy. W pokoju miła cisza. Każda z nas spokojnie sobie pracuje przy własnym biureczku, aż tu nagle rozlega się:

- No właśnie, bo my nie mamy zasad!
- Nie, no mamy zasady, zobacz.
- Gdzie? No nie ma zasad.
- No są zasady, przecież jestem.
- Gdzie są zasady, szukam zasad rekrutacji.
- No ja jestem w zasadach studiów.
- A, no tak, a ja mówię o zasadach.

Taka króciutka rozmowa o zawartości naszej oficjalnej strony internetowej.

-----

Wchodzi do nas znajomy tak na oko pan, rozgląda się ciekawie po pokoju i wymieniając nazwę naszej instytucji pyta czy to tu. Patrzymy po sobie lekko zdziwione, bo pan bywał już u nas nie raz, a nawet nie dwa. W końcu pada lekko zmieszane:

- Tak, dobrze pan trafił. Słucham.

- Bo ja nie stąd, ja w imieniu brata przyszedłem, po dokumenty.

- Acha, tak się właśnie zastanawiamy czemu pan pyta, czy tu to tu. Pan chyba bardzo podobny do brata, prawda?

- Ja? A tak, bo ja jestem jego brat bliźniak.

7.7.08

Zwykły dzień z życia Myszy

MysiKróliki zostały w domu z Babcią. Babcia podpuszczała Królika:

- Powiedz "mama", powiedz "tata", powiedz "baba", powiedz "dziadzia"...

Królik, jak przystało na półroczne NIEmowlę, wydawał z siebie radosne piski, uśmiechał się, rozsiewał wokół swój czar i za nic nie chciał mówić. Myszka zaczęła mu podpowiadać. Nadal nic, tylko piski, okrzyki, uśmiechy. Nie wytrzymała i zakrywając łapkami oczęta zaczęła zanosić się śmiechem, powtarzając:

- Śmieszne, śmieszne, śmieszne!

Babcia nie posiadała się z radości. Zwłaszcza, że dla Myszki Króliczek przestał ostatnio być "dzidzią", a zaczął być "Faniem". Głaszcze go, tuli i powtarza:

- Faniołku, kocham cię!

A potem klepie z rozmachem po główce, żeby mu się w niej nie poprzewracało.


Gdy wracaliśmy do domu, zobaczyłam kawałek mysiej czuprynki w naszym otwartym na oścież parterowym oknie. Myszka ledwie sięga do okna, więc stała przy parapecie i patrzyła gdzieś na drzewa. Rozanieleni zaczęliśmy ją wołać. Nagle czuprynka zaczęła się unosić, zza parapetu wynurzyły się mysie oczęta - Myszka właśnie nauczyła się, że po odchyleniu głowy do tyłu oczy są wyżej :) Jeszcze troszkę wysiłku, jeszcze troszkę i... uf, pokazał się i nosek! Potem już podeszła Babcia i uniosła naszą maleńką Mysz, żeby w większym komforcie mogła krzyknąć:

- Tuuuuuśśśś! Mammmmaaaaa!
Myszka, nasza malutka Myszka właśnie skończyła dwa latka!

1.7.08

Przeczekać macierzyństwo

Swoimi narodzinami Mysz zwaliła mi na głowę całe niebo Galów. Zupełnie nie byłam na to gotowa. Przypuszczam, że dlatego, że dawniej nie planowałam dzieci. Wymyśliłam sobie, że będę starą panną, więc nie musiałam się do macierzyństwa przygotowywać. A to duży błąd. Gdy urodziła się Myszka, byłam najszczęśliwszą mamą na świecie, ale po kilku dniach wydało mi się, jakbym nagle straciła swoje życie, jakbym nagle została wykreślona ze światowych planów. Mysz oczywiście była najpiękniejszym dzieckiem na świecie, więc nic dziwnego,że wszyscy się zachwycali. Ale wizyty się kończyły i każdy wracał do siebie, do swojego życia. Nawet Tuś wychodził co rano do pracy. A ja? Ja tkwiłam wciąż w tym samym miejscu. Nie mogłam się wyspać, nie mogłam pójść do pracy, nie mogłam wyjść na zakupy, na kawę, do fryzjera, nawet na Mszę. Moje potrzeby nagle przestały się liczyć. Zupełnie jakbym przestała istnieć. Stałam się dzioborożcową. Znajomi gdzieś zniknęli. Pociąg życia pognał przed siebie, a ja zostałam na stacji Dziecko i wyglądało na to, że zostałam na niej zupełnie sama. Czułam się oszukana – to nie tak miało przecież wyglądać!
Owszem, czułam też tę wielką, bezgraniczną i bezwarunkową miłość, jaką mogą nam dać tylko dzieci, a jednak pogrążałam się w wielkim rozczarowaniu. Targały mną sprzeczne uczucia. W jednej chwili byłam w euforii, bo nasze Cudo było tak fascynujące, a za chwilę czułam w sobie bezdenną pustkę, wielką dziurę po własnym życiu. Miałam przecież tyle planów, chciałam zwiedzić tyle miejsc, nauczyć się tylu rzeczy, obejrzeć tyle filmów… Zamiast tego było ze mną „tylko” to Maleństwo. Przychodziły mi do głowy myśli, których dziś nawet nie mogę sobie wyobrazić. Zniknął wszelki sens – jego miejsce całkowicie wypełniła Mysz. Wszystko było dla niej, wszystko było przez nią. To było nie do zniesienia. Zupełnie nie mogłam sobie z tym poradzić. Tuś robił co mógł, żeby mi jakoś pomóc, ale niewiele wiedział o tym co działo się we mnie,bo wstydziłam się przyznać do własnych uczuć i myśli nawet przed samą sobą. Pogrążałam się w niechęci do siebie, innych, całego świata.

Było mi ciężko, uważałam się za złą matkę, bo kiedy wszyscy cieszyli się moim Maleństwem, ja tak bardzo pragnęłam żeby było już duże i… zwyczajnie już mnie nie potrzebowało. Chciałam zaszyć się gdzieś na czas dzieciństwa mojej własnej córeczki! Nie mogłam pogodzić się z tym, że tyle rodzin tak bardzo pragnie mieć dzieci i nie może podczas gdy ja dawniej nie chciałam, a teraz proszę: pstryk i Mysz! Co zrobiłam, żeby na nią zasłużyć? Co mogę zrobić, żeby jej teraz te narodziny wynagrodzić? Zadawałam bezsensowne pytania, czy Mysz już wie, że ja się na mamę nie nadaję, czy mi to kiedyś wybaczy? Moją „ułomność” starałam się wynagrodzić Myszce ogromną czułością, największą na jaką było mnie wtedy stać. Chciałam, żeby wiedziała, że choć nie radzę sobie jako mama, to kocham ją najmocniej na świecie i nie ona jest winna mojej porażce.

Dziś czuję wstyd. Nie za swoje myśli, tylko za to, że nie poprosiłam wtedy o pomoc. Za to, że nawet przed sobą nie chciałam się przyznać do tego, jak bardzo było mi ciężko. Za to, że o mało nie umknęło mi coś najcudowniejszego na świecie – Mysie Dzieciństwo!

Teraz, kiedy obok Myszy śpi sobie Królik, wiem jak bardzo ważne jest, żeby dać mamie, każdej mamie, szansę tęsknoty. By każda mama mogła choć przez chwilę zatęsknić za swoim maleństwem. Trzeba mam słuchać i nie wolno bagatelizować ich smutków ani zrzucać wszystkiego na rozszalałe hormony. Bycie mamą nie jest proste – przez cały czas trzeba pracować na najwyższych obrotach, a nasze maluszki wyczerpują i psychicznie i fizycznie. Pozwólmy sobie mieć ich czasem dosyć! To normalne, że myślimy sobie„co znowu?” albo „a ten czego znów chce?” Kolejna nieprzespana (albo przespana w dziwacznej, zbolałej pozycji) noc daje nam prawo w ten sposób pomyśleć. Nie czyni to nas złymi, wyrodnymi matkami! Za chwilę popatrzymy na to nasze małe, najpiękniejsze na świecie maleństwo, które nie może czekać i musi przytulić się właśnie wtedy gdy wreszcie znalazłyśmy chwilę, żeby pójść do toalety i wiemy, że oddamy za nie wszystko!

Miałam ogromne szczęście, ocknęłam się jeszcze zanim było za późno, zanim moje Maleństwo wyrosło i odeszło. Dzięki temu mogę odczuwać dziś radość bycia mamą. Jakie to cudowne, kiedy na odgłos grzmotu Mysz woła ze szczęściem w oczach i pokazując na niebo „buzia! leci! gózie!” Jakie to fantastyczne, kiedy Królik wygina się w objęciach Tusia, żeby choć przez chwilę popatrzeć mi prosto w oczy i uśmiechnąć się całą szerokością swojej bezzębnej jeszcze paszczy! Jak strasznie byłoby tego nie widzieć.

Patrzyłam dziś jak Tuś wybiera się z dziećmi na spacer. Z jednej strony cieszyłam się, że wychodzą, bo przecież chodziło o to, żeby odciągnąć wszędobylską Mysz od żelazka kiedy musiałam sprasować elementy dziecinnego bajkowego namiotu. Z drugiej strony tak bardzo chciałam palnąć całe to prasowanie (choć dla nich przecież ten namiot) w kąt, biec za nimi i wytulić te nasze Kruszątka.

Dziś wiem, że depresja poporodowa jest zwyczajną chorobą, której nie wolno ukrywać i którą trzeba leczyć. Nie trzeba być księżną Dianą, by na nią zapaść, dlatego nie wolno się jej wstydzić. Dzieciństwo naszych maluszków jest za krótkie na to, żeby tak bezsensownie marnować ten przecudny, jedyny czas!


28.6.08

Treściwa forma

IKEA jest miejscem przyjaznym, szczególnie dzieciom, więc Mysz podczas zakupów szalała po całym sklepie. Pakowała się do łóżek, zjeżdżała ze zjeżdżalni, chowała się, nurkowała w pluszakach, kręciła się na fotelach, kładła niebieskie świnki skarbonki spać, układając je na poduszce i dokładnie przykrywając kołderką. My tylko pilnowaliśmy, żeby się nie zgubiła i niczego nie zniszczyła. Rozbrykana Mysz zaczęła nawet zaczepiać jakiegoś pana. Pan wydał mi się znajomy. Może to tata któregoś z moich byłych uczniów? Dał się wciągnąć Myszce do zabawy, uciekał przed nią z uśmiechem, chował się za pudłami, a szczęśliwa Mysz biegała, wołając:

- Pan! Akucieka! [ach, ucieka!] Chowa! [schował się!] Nie dam ci! Pan, jesteś? [gdzie jesteś?]

Przy kasach przypomniałam sobie, skąd go „znam”. Trudno mi go było rozpoznać, bo właściwie nie oglądam jego serialu. Teraz pewnie zawsze się do niego na ekranie uśmiechnę – pozwolił się wciągnąć mojej małej Myszce do zabawy i chichotała do niego rozpromieniona.

Tuś wziął Królika na brzuch w nosidełku, ja założyłam Myszce szelki i ruszyliśmy na drugą stronę parkingu do Świata Dziecka po nowy kubeczek dla Myszki i smoczek dla Królika. W sklepie wita nas cała armia rowerków. Mysz oczywiście chce się na któryś od razu wpakować, ale wszędzie są kartki z napisami, by nie sadzać dzieci. Rozumiemy – nie są to tanie rzeczy, zniszczenie czegokolwiek może być dla obsługi kłopotliwe. Problem jednak w tym, że nie jest to sklep dla starszych pań, które przyjdą, popatrzą i wyjdą. Jak sama nazwa wskazuje, to sklep z artykułami DLA DZIECI! Dzieci nie rozumieją, że na te wszystkie zabawki mogą sobie tylko popatrzeć. I tu jest wielkie pole do popisu dla rodziców: jak przekonać dziecko, żeby samo, bez płaczu i wybuchów histerii ominęło cały ten kolorowy plac zabaw. Przecież na placu zabaw wszystkiego wolno dotykać!

Udało nam się pokonać zapędy Myszy, znaleźliśmy to, po co przyszliśmy. Tuś poszedł do kasy, a ja tłumaczyłam Myszce, że teletubisie lubią być razem, więc należy je odłożyć. Mysz właściwie nie sprawiała kłopotów. Gdy już wychodziliśmy, zauważyła jednak wózek dla lalek. Taka spacerówka to bardzo ważna sprawa dla starszej siostry, więc natychmiast chwyciła wózek i ruszyła na spacer. Złapałam ją na drugim końcu rowerów i uśmiechając się pochwaliłam, że pięknie prowadzi, a teraz skręcimy tu i pokazałam kierunek powrotny. Chyba każdy rodzic zorientowałby się, że próbuję dyplomatycznie skłonić ją do odstawienia na miejsce zagrabionego wozu. Chodzi przecież o to, żeby nie wyrywać dziecku zabawek na środku sklepu, bo włączy syrenę alarmową, zacznie się szarpanina i żadna ze stron nie będzie zachwycona. Niestety skręcając wózkiem, przelotnie rzuciłam okiem na przyglądającego się nam ochroniarza, starszego już pana. To go najwyraźniej ośmieliło.

- To jest na sprzedaż! – warknął, nie dając cienia wątpliwości, że mógłby zachęcać nas do kupna czegokolwiek.

To nie było miłe! Przecież właśnie przeprowadzałam operację odebrania Myszy wózka, działałam więc w interesie sklepu. Skąd takie wrogie warczenie? Oczywiście nie wytrzymałam i palnęłam:

- Dobrze, w takim razie nie kupimy tego wózka!

- Pani mnie tu nie straszy! – huknął ochroniarz.

Nie będę ukrywać, mam niewyparzoną gębę i wymiana zdań nie była od tej pory uprzejma. Odstawiłam wózek, chwyciłam Mysz za rękę i baaardzo głośno wypaliłam:

- Wychodzimy, to nie jest sklep dla dzieci! Nie będziemy tu robić zakupów!

Pani ekspedientka próbowała łagodzić, tłumacząc, że przecież tam z tyłu jest miejsce do zabawy i tam wszystko można ruszać.Wyjaśniłam jej, że bawić się nie mieliśmy zamiaru, bo już wychodziliśmy. Nie mam też pretensji do sklepu o zakaz zabawy, bo rozumiem, że chronią swój towar. Jednak taka forma zwracania uwagi jest nie do przyjęcia. Wchodząc z dwulatką do sklepu z zabawkami, w którym nie wolno niczego dotykać, prowadziliśmy ją bez wywoływania dziecięcych awantur. Pilnowaliśmy, żeby nie pakowała się w żadne niedozwolone miejsca, cierpliwie odkładaliśmy na miejsce wszystkie rozrzucone przez nią zabawki. Właśnie odprowadzałyśmy wózek na miejsce. Pracownik Świata Dziecka nie musiał zwracać nam uwagi w tak agresywnej formie.

Zresztą ich strata. IKEA wie, że jeśli dzieci i ich rodzice polubią to miejsce, to będą tu wracać. Tworzy atmosferę, w której nawet znany aktor czuje się na tyle normalnie, że bawi się z małą nieznajomą w chowanego! IKEA wie, że to się zwyczajnie opłaca. Ten drugi sklep, a przynajmniej jego pracownik, wciąż się tego nie nauczył. Nie obchodzi go, że mając dwójkę małych dzieci, moglibyśmy wydawać tam jeszcze całe tysiące, urządzając dziecinne pokoje i plac zabaw w ogrodzie. Moglibyśmy zachęcać do tego sklepu innych młodych rodziców. Nie, zamiast zadbać o dobrą atmosferę, lepiej warknąć i upewnić się, że ci klienci już do nas nie wrócą.


24.6.08

Na Dzień Ojca

Dziś w prezencie dostałem od Frania mnóstwo pięknych uśmiechów i kilka godzin bezcennego wolnego czasu, podczas których leżał sobie w leżaczku i bawił się albo leżał w wózku i spał, a od Myszy formę dzierżawczą - Woda... Natki! - powiedziała, pociągając z zielonego kubeczka.
I jeszcze procedurę dwufazowego ściągania misy z truskawkami (faza pierwsza: z centrum stołu na brzeg, przeprowadzana z krzesła, faza druga - z brzegu stołu na krzesło, przeprowadzana z podłogi) i zachłannego wyżerania ich... z obrywaniem ogonków - widok, który odebrał mi na chwilę mowę.
I poranną wycieczkę po bułki. I Franiowe piski radości. I tyle innych cudów, z których część na pewno przegapiłem.
Czuję się bardzo obdarowany!

21.6.08

Poczytaj sobie mamo!

Jakiś czas temu zebrało się w jednej z prywatnych stacji telewizyjnych grono młodych mam i dzieliło doświadczeniami własnego macierzyństwa. Bez ogródek opowiadały o swoim złym samopoczuciu, o depresji. Nie przepadam za takimi zlotami, ale tym razem obejrzałam. Sama niezbyt dobrze radziłam sobie z depresją po urodzeniu się Myszki, więc chętnie słuchałam. Nie zrobiły na mnie wrażenia opowieści o złym samopoczuciu, o okropnym wyglądzie, o niewyspaniu i tym podobne. Poruszyło mnie dopiero oświadczenie jednej z dziennikarek, że po urodzeniu synka przez dwa lata nie przeczytała ani jednej książki.

DWA LATA!

Jak to możliwe, myślałam sobie, jak można tak długo wytrzymać bez czytania? Sama zwykle czytam kilka książek jednocześnie, choć z braku czasu trwa to czasem bardzo długo. Przez całe lata zawsze nosiłam w plecaku jakąś książkę z ulubionej serii „Na ścieżkach nauki”. Żeby okładki mniej się niszczyły, samoręcznie i własnodzielnie zrobiłam uniwersalną obwolutę z bardzo grubej strony starego kalendarza. Poszerzałam albo zwężałam ją w zależności od grubości aktualnego nadzienia. Niestety w końcu trafiła na „Historię bomby atomowej”, która okazała się tak opasła, że okładka już nie nadawała się do przeróbek i tkwi na tej bombie do dziś.

No tak, ale właściwie kiedy ostatnio przeczytałam coś z tej mojej ulubionej serii? Chwila namysłu. Jakoś tak przed urodzinami Myszki? Tak, chyba od tamtej pory nic z tego nie czytałam.

Mysz ma już prawie dwa lata.

Dobrze, ale ta seria to przecież nie była jedyna moja lektura. Lubię też opowieści z dziejów narodów, ostatnio czytałam „Historię Imperium Rosyjskiego” Michaiła Hellera (nie mylić z Michałem Hellerem, księdzem i nagradzanym popularyzatorem nauki w jednej osobie). Hm, ale jakoś nie dokończyłam tego czytać. O ile pamiętam, dotarłam do carycy Katarzyny II, która nie mogła pojąć, jak można jeść na srebrnej zastawie przy stole z połamanymi nogami. Zastygła w swoim zadziwieniu i jak długo już tak tkwi? Zaraz, zaraz, czytałam o tym w dniu, w którym zaczęła się rodzić Myszka.

Prawie dwa lata temu

Kiepsko to zaczyna wyglądać. O, ale lubię też czytać o tym, jak powstawały nowe prawa naukowe, nowe wynalazki - może coś z historii nauki miałam w rękach ostatnio? No przecież, że tak! Dostałam od Tusia całą wielką „Historię fizyki” Kajetana! Tak, ale... okazało się, że jest za ciężka na czytanie w łóżku. Lepiej, żeby nie upadła na główkę Natalce.

Która ma już prawie dwa lata.

No pięknie, oburzyłam się na panią dziennikarkę, a sama co? Okazuje się, że od dwóch lat nie tknęłam nawet kijem książek, które były dla mnie przecież takie ważne!

Nie znaczy to, że rzuciłam czytanie. Nie poradziłam sobie co prawda z „Biegunami” Olgi Tokarczuk. Pewnemu panu zaginęli tam żona i syn, a odkąd urodziła się Mysz, mam problem z podobnymi tematami, więc bałam się wrócić do lektury. Pech chciał, że to było prawie na początku książki...

Nie poddaję się jednak, wciąż czytam, ale są to już zupełnie inne książki, znacznie łatwiejsze - być może dlatego, że trudno się skupić, nie wiedząc, czy za chwilę ktoś nie oderwie mnie od lektury. Na szczęście nie ograniczam się tylko do wierszyków i bajek i w ciągu tych dwóch lat przytrafiło się kilka lektur, które mogę bardzo polecić! Oj polecam je, polecam:

- dla miłośników wycieczek w krainę absurdu "Z powrotem" Zbigniewa Batko

- Jerome K. Jerome "Trzech panów w łódce", to klasyka, wiadomo

- dla wielbicieli polskich gór, a Tatr i Bukowiny w szczególności, Antoni Kroh napisał "Sklep potrzeb kulturalnych"

- "Syzyf & S-ka" Ludwika Lewina jest po prostu dla wszystkich

- nie tylko dla varsavianistów polecam natomiast "Long-play warszawski" Stanisława Marii Salińskiego.

- wspomnienia Tessy Capponi-Borawskiej "Moja kuchnia pachnąca bazylią" dla tych, którzy o potrawie lubią wiedzieć więcej, niż tylko jak ją przyrządzić. Zresztą temat dobrych książek kulinarnych jest tak duży, że post o nich dopiero dojrzewa w spiżarni.

Lektury to niezbyt ciężkie, a genialne! Miłego czytania!

19.6.08

Usypianie tatą

Kiedyś to było proste. Osiem kilo sennej Myszy na rękach, tańce i śpiewy do niezastąpionych kołysanek-utulanek Magdy Umer i Grzegorza Turnaua. Poziom trudności odliczałem utworami. Nauczyłem się na pamięć zaledwie sześciu pierwszych, bo do dalszych rzadko zdarzało się Myszy dotrwać. Jeszcze saperska robota - odkładanie bomby tak, aby nie wybuchła (płaczem). I reszta wieczoru dla nas.
Potem było tak samo, tylko czternastokilowa Natka w pewnym momencie ręką wskazywała, że już można położyć ją do łóżka i zacząć udawać kłodę. Jeden jedyny raz zamiast leżeć, zacząłem reagować na poklepywanie, wydając głosy zwierząt. Radości nie było końca, a zasypianie zeszło na plan dalszy. Bardzo odległy. Właściwie - zeszło na amen. Długo wtedy wyciszałem jej wesołe kwiki.
Odkąd Mama chodzi do pracy, Natka rzadko zgadza się na kołysanki, słuchanie bajek (nowość!) czy w ogóle usypianie Tusiem. Ćwiczę więc usypianie od nowa, tym razem małego faceta. Franka występy artystyczne w zasadzie mało interesują. Nieźle reaguje na telewizor - kiedy nie jest bardzo nakręcony, oczy ma szkliste już po paru minutach, tak trzymać! Jeśli nie ma ochoty na sen, to na rączki, kocyk na głowę jak sokołowi kaptur i ignorując myczenie spod kocyka, śpiewać w kółko o niebie, co idzie ciemną nocą. I cicho ptaszki, bo usłyszy kot kulawy i was po-roz-dra-py-wa. Albo kos - i porozgwizdywa. Koń porozwierzgiwa, słoń porozdeptywa, pies porozszczekiwa, szczur porozpiskiwa, byk poroztratywa, wół porozrykiwa, wilk porozwywywa, lew porozszarpywa, wąż porozsykiwa...
No co? Przecież bym jajo zniósł z nudów.