31.1.10

Cukiernicze początki

Jest takie ciasto, nazywa się ambasador. Niektórzy mogą je znać jako murzynka, ale ambasador brzmi dostojniej. Przyniosła je do liceum na koniec szkoły Przyjaciółka Mamy na Myszogrodzie. Nie wypadało tak ciągle prosić o przyniesienie kolejnego, trzeba było osobiście zabrać się do pieczenia. Choć Mama na Myszogrodzie uważała wówczas, że niczego w kuchni wyczarować nie potrafi, przepis na szczęście był tak prosty, że wyszedł i do dziś wychodzi nawet pomimo pewnych usterek. Tak zaczęło się wielkie cukierniczenie.
Wczoraj Tata na Myszogrodzie został w domu pilnować przychówku, podczas gdy Mama pojechała zarabiać pieniądze. Miał tylko rozpuścić składniki ambasadora i zostawić do ostygnięcia... ale ciekawość była silniejsza. Widać Tata ma gdzieś głęboko ukrytą żyłkę hazardową.
Kiedy Mama wróciła do domu, już na klatce schodowej wiedziała, co się stało. Wiedziałaby, nawet gdyby miała katar i cudowny zapach jej nie uprzedził, Tata uśmiechał się bowiem jak kot, który wypił śmietanę i zakąsił sperką.
- Jak cudownie! Pięknie ci wyrosło! A wiesz, jak ja pierwszy raz je robiłam, to mi wykipiało, bo wsypałam cały proszek do pieczenia, a wystarczy łyżeczka.
- Jak to, przecież w przepisie jest "wsypać... proszek do pieczenia..." - Tata czytał przepis i im głębiej zagłębiał się w składniki, tym bardziej wyglądał jak kot wyciągnięty z przerębli.
"1 margaryna (my dajemy masło)
2 szklanki cukru
1/2 szklanki mleka
1 i 1/2 szklanki mąki pszennej
1/2 szklanki mąki ziemniaczanej
2 łyżeczki proszku do pieczenia (wystarczy jedna, a właściwie to nawet szczypta)
3 cukry waniliowe
3 łyżki kakao (albo dwie tabliczki gorzkiej czekolady)
4 jajka (były trzy i też wyszło)
Margarynę, cukier, mleko, cukier waniliowy i kakao (w naszej wersji czekoladę) rozpuścić, ostudzić, zostawić 1/2 szklanki na polewę, do reszty po ostudzeniu dodać mąkę i proszek do pieczenia. Ucierając na jednolitą masę, dodawać jajka. Piec około 45 minut."
Prawda że proste i nic się nie może nie udać? Wystarczy czytać ze zrozumieniem...
Na szczęście Tatowy proszek był widać zleżały, bo ciasto nie tylko nie wykipiało, ale i na języku robiło całkiem przyjemne wrażenie, po chwili dopiero zostawiając dziwny, metalicznie-garbnikowy ślad. Zdjęcia ciasta nie ma, bo wszystko zjedzone, między innymi przez tych, co na zdjęciu.

Aha! Ponieważ nie mieliśmy wanilii ani cukru waniliowego, powstał ambasador Indii - z kardamonem i cynamonem (po 1/2 łyżeczki) oraz pięcioma utartymi w moździerzu goździkami.
W fazie przedprototypowej są jeszcze ambasador Białorusi (szklanka miodu zamiast 1/2 szklanki cukru i 1/2 szklanki mleka, plus nieco mleka w proszku), ambasador Meksyku (chili!), oraz ambasador Hiszpanii (skórka pomarańczowa).
Za przepis bardzo dziękujemy Kornelii, a przede wszystkim jej Mamie, bez której nigdy nie powstałby wspaniały, pożółkły zeszyt pełen przepisów.