29.7.09

Sąd rodzinny

- FRRRANEK!!! - rozlega się nagle Myszokrzyk
- UAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - tuż potem uruchamia się Królicza syrena alarmowa.
- Dzieci, dzieci, co się stało?
- Bo Franek mi...
I znowu się zaczyna.
- A ty co zrobiłaś, Myszko? A dlaczego to i tamto? - całe okropne dochodzenie...
To nieustanne rozstrzyganie sporów wpędza mnie czasem w naprawdę głęboki dołek. Rano racja była po jednej stronie, wieczorem jest znowu po drugiej. A my ciągle tylko Wysoki Sąd Ojciec albo Matka Wysoka Sędzina - też mi władza! Skąd właściwie mamy wiedzieć, kto tak naprawdę ma rację? Najchętniej wcale bym tego nie rozstrzygała, bo i po co, ale dziecięcego poczucia sprawiedliwości nie wolno lekceważyć. A potem jeszcze jaką (i czy w ogóle) karę zastosować? Zwłaszcza, że w naszym przypadku jeden z adwokatów jest baaaardzo wygadany, a drugi i tak zawsze niepocieszony, bo albo przegrał albo przykro mu, że Mysz jest smutna.
Kodeksu praw nie ma, bo i nie może być, kiedy podsądni ciągle wszystkiego się uczą, a wykroczenia i tak w końcu wpadają do worka "ale to było niechcący".

A ja wcale nie przypadkiem nie studiowałam prawa. Ja nie chcę rozstrzygać o winach, wyznaczać kar, zbierać aktów pokuty. Czy macierzyństwo to nie mogłyby być tylko uśmiechy, oklaski i kwiaty?