7.11.09

Tata na Myszogrodzie przegrywa z naturą

Natura samcza jaka jest, wiadomo. To znaczy ostatnio nie wiadomo, bo podobno wrodzona samcza poligamia to czysto męski świńskoszowinistyczny wymysł mający na celu li tylko usprawiedliwienie naszych wybryków, ale czy wypływa to z natury, kultury czy obojga pospołu, faktem jest, że znanym mi mężczyznom będącym w stałym związku zdarza się odruchowo popatrzeć na kobietę niebędącą tego związku drugą połową nie jak na innego człowieka, lecz jak na kobietę właśnie. Czyli potencjalne dopełnienie najkrótszej choćby koniugacji. Mi w takich sytuacjach zwykle wyłazi na twarz ponury grymas, nie tyle dla odstraszenia co po prostu jako wyraz wewnętrznego dźgnięcia ościeniem sumienia w miętkie.
Ostatnio błądząc pośród supermarketowych półek, wpadłem znienacka na jakąś brunetkę, którą mój niewyłączalny automat zaraz wstępnie zaklasyfikował do najwyższej istniejącej kategorii. Zanim moja gęba zdążyła się boleśnie wykrzywić, rozlał się po niej błogi uśmiech, grożący mi zaliczeniem do kategorii nieuleczalnych idiotów. Jednak brunetka go odwzajemniła. Wiedziała swoje.
Była to bowiem moja żona.

6.11.09

Mysz choruje

Ledwie udało nam się pokonać zapalenie krtani w Króliczarni (bez malinowego antybiotyku się niestety nie obeszło), choroba rozpanoszyła się po całym Myszogrodzie. Kłopot w tym, że skoro to zwykłe przeziębienie (wciąż uporczywie trzymamy się tej wersji), syrop nie jest już dziecięco dosmaczany. Przy aplikowaniu leków rozlega się zatem:
- Ale Franio miał taki malinowy syropek! Dlaczego ja mam taki gorzki? (lub kwaśny w zależności od nastroju) - Ja chcę ten syrop Frania!
Opowiadamy Myszce o bakteriach i wirusach. Tuś znalazł nawet genialne porównanie rozmiarów i teraz co jakiś czas rozlega się prośba:
- Włącz mi ziarenko kawy, ziarenko ryżu i ziarenko sezamu - nigdy nie pomija żadnego z tych składników.
Mysz macha suwakiem, a Tuś cierpliwie opowiada o pantofelkach, komórkach skóry, bakteriach i przeciwciałach. Natka podczas tej choroby mocno się edukuje, ale na rezolutności nie traci nic a nic:
- Myszko, mogę Ci dać lekarstwa?
- Nie. Spokój możesz mi dać.

3.11.09

Kwiaty dla Algernona

Yesterday. Zawsze myślałam, że to piosenka o miłości. Nic z tych rzeczy. To piosenka o jednym z największych nieszczęść ludzkości. Piosenka o starości. O tym, jak nie możesz już wstać i wyjść samodzielnie do toalety, o tym, jak ktoś inny musi cię myć, obcinać ci paznokcie, poić przez słomkę, karmić bezkształtną papką, bo bez swojej szczęki nie możesz nic ugryźć. Bo szczęki nie możesz już mieć, szczęką się możesz zadławić. A jeśli się zadławisz, nikt się o tym nie dowie, bo ten ktoś od wysadzania do wiaderka przyjdzie dopiero nad ranem.
Może to i lepiej, że rozmawiasz już głównie ze zmarłymi, ale te chwile gdy na moment wraca świadomość, gdy zdajesz sobie sprawę, że twoich bliskich nic już nie obchodzisz, że dopiero rankiem przyjdzie ten ktoś, ten ktoś całkiem obcy - te chwile to koszmar.
I ten stary człowiek, najstarszy z nas patrzy na nas i mówi: "mama?" Z tą straszną ufnością. Niech no by tylko znalazła się tutaj ta mama. Niech by popatrzyła na swoje maleństwo takie bezbronne. Rozpędziłaby nas wszystkich na cztery wiatry! Jak my śmiemy uzurpować sobie prawo opieki nad jej ukochanym maleństwem! Maleństwem, które jeszcze wczoraj było w pełni sprawną osobą. Mogącą o sobie decydować, będącą dla innych wsparciem.

Yesterday, all my troubles seemed so far away
Now it looks as though they're here to stay
Oh, I believe in yesterday

Suddenly, I'm not half the man I used to be
There's a shadow hanging over me.
Oh, yesterday came suddenly