5.1.11

Zemsta

Zdarzyło się kiedyś, że pomyliłam coś w zaproszeniu i przyszliśmy do Stryjostwa o godzinę za wcześnie. Strasznie mi było głupio patrzeć, jak w trybie awaryjnym kończą przygotowania i starają się nie okazać nam, jaką spowodowaliśmy katastrofę. Nie sądziłam jednak, że los zemści się, zamieniając bumerang w kulę śniegową.
A było to tak:
Królik bardzo czekał na swoje urodziny, i to już od lipca (Mysz czeka na swoje od stycznia i każde z nich chce się zamieniać, a najlepiej podzielić i mieć urodziny co pół roku, choćby i wspólne). Urodziny to dla nas ważne święto, zapraszamy więc dużo dzieci.
MysiKróliki przyzwyczajone są do wszechobecnego psiego futra, ale inne dzieci nieco mniej, więc w sobotę zabrałam się w stroju roboczym do odmeloniania zabawek. Tuś z ogniem w oczach dokładnie odkurzał dziecięcy dywan. Wszędzie piętrzyły się porozrzucane różności w drodze na swoje miejsce. Dzieci starały się przeszkadzać z całych sił - ot, domowa idylla porządkowa.
I wtedy zadzwonił domofon.
Zamarliśmy z przerażenia.
Dzwonek nie powtórzył się - na pewno ktoś nacisnął nie ten numer, to wcale nie do nas, uff.
Wróciliśmy do porządków.
Puk, puk - nieśmiało dobiegło od drzwi.
Cisza. Może to dozorca - chwytamy się ostatniej nitki nadziei.
PUK, PUK, PUK!
Tuś wciągnął spodnie i ostrożnie otworzył drzwi. Nie, to nie był dzwonek do kogoś innego.
- No nie dziw się! - krzyknęła stropiona O. - Od pół roku przypominasz, że zapraszacie PIERWSZEGO, to nawet nie czytałam do końca wiadomości - sprawdziłam tylko, na którą!
No tak, zawsze trąbimy o PIERWSZYM, ale w tym roku Królicze urodziny opóźniliśmy o dzień, dając gościom czas na odespanie Sylwestra.
Gdyby goście wpadli godzinę wcześniej, pewnie dalibyśmy sobie radę, ale dzień wcześniej... też daliśmy! Mogliśmy na przykład spokojnie pogadać. Nie obawialiśmy się, że przypali nam się jedzenie albo że krem spłynie z tortu. Bo jedzenia ani tortu jeszcze nie było. Była za to pomidorowa i do tego zrobiliśmy wspólnie dwie michy przepysznej sałatki owocowej, a że wujek Ł. jeszcze Sylwestra do końca nie odespał, nauczyliśmy się robić z niej fantastyczny koktajl.
Królik dostał przecudne kredko-farby, w których natychmiast zakochała się Mysz.
Synkowie gości mieli nasze dzieci do dyspozycji (i odwrotnie, choć Franek starał się wszystkim wszystkiego zabronić).
Ja nagadałam się z O. i generalnie wszystko się pięknie udało.
Jedno mi tylko wciąż nie daje spokoju... jeśli my za tę przedwczesną godzinę u Stryjostwa oberwaliśmy całym dniem, to co czeka teraz naszych biednych Przyjaciół?

PS.
W poniedziałek rozmawiałam z O. i wyjawiła, że gdy od nas wyszli, Ł. powiedział tylko:
"Zobaczyć minę Wojtka - bezcenne!"

Miłościwie nam Mysz panująca

- Ja się od Franka pierwsza urodziłam i dlatego JA tu rządzę, bo jestem księżniczką!
--
Rozbrykaliśmy się z Króliczkiem i krzyczymy wniebogłosy. Mysz podchodzi do nas dostojnym krokiem tańczącego pawia (musi w końcu dbać o swoją koronę):
- Jestem Księżniczką Ciszy. I przy mnie krzyczeć NIE WOLNO. - dobitnie wyraziła się Księżna Pani. A gdy zapadła cisza:
- Przechadzam się i obserwuję. Czy nie jesteście za głośno, mamo!
--
Nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się Mysz-Obraz-Słodyczy:
- Mamusiu, proooszęęę.
- Co się stało?
-Moja korona, zobacz - faktycznie, korona z klocków rozpadła się. - Mamusiu, naprawisz mi? Bo nie mam teraz korony, a co to za księżniczka bez korony?
--
A skoro już o słodyczy mowa:
- Jestem Księżniczką Słodyczy. I Zupy Pomidorowej. Więc jeśli mówisz, że będzie zupa, to będzie! - jak to dobrze, że Tuś tak pyszną pomidorową gotuje.