26.12.09

Postęp

Wczoraj Królik na widok zdjęcia dziadka wydał z siebie radosne "dzadza!", dziś za delicję narodził Mamę na Myszogrodzie słowem "dzieguje", słysząc melodyjkę z zabawki krzyknął "Ojejku! Gra!", a pytany, czy chce soczek, odpowiedział "chce".
Jeśli jest to postęp geometryczny, jutro powinno być 9 słów, jeśli tylko arytmetyczny, to 5, a jeśli nie będzie żadnych, to i tak jest to wielki postęp.
Pewnie Króliczek szykuje przemówienie z okazji swoich drugich urodzin, a to już za pięć dni.

11.12.09

Teoria spisku

W przeciwieństwie do Mamy na Myszogrodzie pracuję w korporacji. Ma to swoje zady i walety, a jedną z walet, a może zad, jest darmowa kawa.
I to nie byle lura, ale kawa parzona przez automatyczny ekspres ciśnieniowy ze świeżo zmielonych ziaren.
Ale przecież korporacja nie robi nic tylko po to, aby pracownikom było dobrze. Jej celem istnienia jest przynoszenie zysków. Jak rozdawanie peonom darmowej kawy może przyczyniać się do zwiększania dochodu?
Mam dwie teorie spiskowe na ten temat.
Pierwsza jest oczywista - kawa jest po to, żebyśmy wydajniej pracowali i nie spali nad robotą.
Druga już mniej - po tej kawie zawsze chce mi się spać, więc pewnie dosypują do niej środków uspokajających, żebyśmy się nie burzyli.
Problem w tym, że te teorie wzajemnie się wykluczają.
Jeszcze większy problem, że jak znam korporacje, obie mogą być prawdziwe.

1.12.09

Dopłata za miejce dla niepalących

Tak się złożyło, że musiałam dziś jechać do pracy taksówką. Nie lubię taksówek. Nie lubię taksówkarzy. Nie umiem się z nimi dogadać, a w dodatku ciągle zajeżdżają mi drogę. O, przepraszam, we wtorek jeden pan mnie wpuścił na swój pas.
Martwię się, że na pobliskim postoju znowu trafi mi się jakaś najdroższa firma.
- Wcale nie musisz wsiadać do pierwszej - uspokaja mnie Tuś.
- Jak to? To tak można? - ja, taksówkowa analfabetka, nie umiem tego sobie wyobrazić. No bo jak to jest, skoro ustawiają się w kolejce, to się na siebie nie poobrażają jak wsiądę na przykład do środkowego?
- Ja ostatnio wybrałem takie stare volvo, bo mi się podobało, a stało akurat ostatnie.
- Achaaaaaa.
Wychodzę z domu zaopatrzona w dodatkową gotówkę na przejazd i plan wyboru optymalnego pojazdu. Stoją trzy taksówki. Oglądam je sobie jeszcze przed przejściem przez jezdnię - jak nieufność, to nieufność - w końcu jeden z nich będzie wiózł do pracy matkę moich dzieci!
Trzecia właściwie od razu odpadła - napis mi się nie podobał. Ja, klient, znaczy pan, nie pojadę taką podejrzaną taryfą!
Druga to co prawda najbrzydszy samochód świata, bo fiat multipla z paskudną naroślą na nosie (nawet u łabędzi wzbudza to we mnie odrazę, a co dopiero w tym maszkaronie), ale za to jest z "wawa taxi", a ja lubię tę firmę. Poza tym pierwsza w kolejce stoi jedna z najdroższych korporacji. Wybieram więc sobie to samochodowe Quasimodo. Pokonuję w sobie całe moje obrzydzenie do tego paskudztwa i już, już łapię za klamkę, gdy nagle...
!!!PAPIEROS!!!
Z uchylonego okna tego maszkarona wychyliła się łapa z papierochem! O nie! tego już było dla mnie za wiele! W życiu nie wsiądę do tej karykatury auta! Nie ma mowy!
I co? Oczywiście pojechałam pierwszą taksówką. Oczywiście najdroższa była. A pan taksówkarz był... bardzo sympatyczny! Był wczoraj u szwagra na działce i okropnie przemarzł. Nie lubi kiedy jest taka paskudna pogoda i woli trzaskający mróz, byle słonko świeciło. Zaspał dziś trochę przez tę działkę, ale wygrzał się w końcu. I bardzo się cieszył, że miał taki miły kurs na początek dnia.
I wiecie co? Podczas całej naszej jazdy nikomu nie zajechał drogi! Bardzo fajnie mi się z nim jechało do pracy - spokojnie, miło i bezpiecznie. A że był najdroższy? Cóż, miejsca dla niepalących to w dzisiejszych czasach luksus - trzeba czasem dopłacić.
PS. Tuś się ze mną spiera w kwestii najbrzydszych samochodów świata. I uważa, że najbrzydszy nie jest fiat multipla, tylko mój numer dwa na liście. Zamiast narośli na nosie narośl na plecach? I komuś zapłacili za zaprojektowanie czegoś takiego?
Co do trzeciego miejsca jesteśmy już zgodni - wygrał Ssangyong Rexton.

28.11.09

Szczepionka na grypę

To rozszerzona wersja maila wysłanego przez nas do znajomej z blogu. Pomyśleliśmy, że więcej znajomych może być ciekawych...
Co sądzimy o szczepionce na grypę pandemiczną? To z grubsza rzecz biorąc normalna szczepionka przeciw grypie, różniąca się od tej stosowanej co roku głównie szczepem nieaktywnego wirusa, jaki się do niej dodaje. Dlatego wypowiedzi pani minister o konieczności dalszego testowania traktujemy jako wybieg, o czym za chwilę. Pani minister mówiła, że wprawdzie zakończono III fazę testów, ale IV jeszcze nie. Liczyła przy tym chyba na naszą nieświadomość terminologii, bo IV faza testów, tak zwane badania postmarketingowe, zaczyna się po wprowadzeniu leku na rynek (paragraf 7) i w wypadku szczepionek w zasadzie nie kończy się nigdy (efekty uboczne są obowiązkowo rejestrowane w całym okresie używania szczepionki).
Teraz okazuje się, że rząd wprawdzie kłamał, ale dla naszego dobra, bo cały czas prowadził negocjacje, aby firmy farmaceutyczne wzięły na siebie finansową odpowiedzialność za efekty uboczne stosowania szczepionki. Wygląda na to, że rząd chce chronić nasze pieniądze kosztem naszego zdrowia. Bo jeśliby nie negocjował, to wprawdzie musiałby z naszej kieszeni pokryć koszt leczenia naszych schorzeń na skutek efektów ubocznych szczepionki, ale za to akcję szczepień można byłoby rozpocząć wcześniej.
A jakie są te efekty uboczne? Najpoważniejsze to zespół Guillaina-Barrégo - rzadka choroba autoimmunologiczna na którą zapadają 1-2 osoby na 100 000 niezależnie od szczepień. Zachorowanie na grypę zwiększa to ryzyko 10 razy. Szansa zachorowania wskutek szczepienia jest jak 1 do miliona.
Więc może jednak lepiej szczepić.
Zwłaszcza że jeśli chodzi o skuteczność szczepionki, to wprawdzie bywa ona różna, ale w wypadku dobrego dopasowania szczepu (a tu mamy pewność że szczepimy na tę odmianę wirusa co trzeba) skuteczność u młodych i zdrowych jest na poziomie 90% i więcej. W wypadku tej grypy jest to o tyle istotne, że jak to grypa pandemiczna (czyli taka, na którą nie ma odporności w populacji) atakuje ona głównie młodszych - starsi mają częściową odporność nabytą przez kontakt z wieloma różnymi szczepami wirusa.
A co sądzimy o decyzji naszego rządu? Sądzimy, że jest ona wywołana dwojakimi względami: politycznymi i ekonomicznymi. Te drugie są oczywiste. Skoro koszt zaszczepienia 10% najbardziej narażonych ocenia się na 100 mln zł, to zapewnienie szczepionki każdemu Polakowi w ramach ubezpieczenia oznacza koszt bliski miliarda złotych. W kasie mamy zaś głównie dziurę budżetową. A nawet gdybyśmy mieli ten miliard, i tak szczepionki nie starczyłoby dla wszystkich, skoro firmy nie nadążają z jej produkcją nawet dla USA.
Względy polityczne polegają na tym, że jeśli jednak rząd zdecydowałby się wydać miliard złotych na zapobieżenie epidemii, teksty o spisku firm farmaceutycznych i zaprzedaniu się PO wielkiemu biznesowi padałyby z ław PiS-u. Zresztą ratowanie nas od świńskiej grypy powszechnymi szczepieniami niekoniecznie musiałoby się udać - a teraz jest już prawdopodobnie za późno, bo epidemia już trwa. Przez 10 dni od 17 do 27 listopada liczba zarejestrowanych przypadków niemal się potroiła się z 275 do 787, a liczba przypadków śmiertelnych wzrosła z 2 do 16. To oznacza, że liczba chorych wynosi kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy - Amerykanie oceniają, że w ich warunkach liczba chorych jest około 80 razy większa od liczby zarejestrowanych przypadków. U nas z wykrywalnością jest wbrew pozorom lepiej (bo mamy narodową służbę zdrowia), ale raczej nie 10 razy lepiej.
Czy rząd powinien był postąpić inaczej? Z pewnością nie powinien ustami wiceministra zdrowia powtarzać bredni niczym z podręcznika propagandy antyszczepionkowej, aby się z nich zaraz wycofywać. Podważanie w społeczeństwie zaufania do szczepionek to coś, czego nie należy robić dla doraźnych zysków politycznych. Ale nie sądzę, aby warto było wydawać miliard złotych na kampanię szczepień. Więcej ludzi uratowałoby się, wydając je na bezdomnych i najbiedniejszych. Oczywiście należy szczepić dzieci, chorych na niektóre przewlekłe choroby jak astma (śmierć dość rzadko następuje w wyniku samej grypy, zwykle na skutek pogorszenia stanu zdrowia nadwątlonego inną chorobą) oraz kobiety ciężarne, bo dla nich ryzyko śmierci w wypadku zarażenia jest znacznie wyższe - ale dla dorosłych świńska grypa nie jest bardziej niebezpieczna niż zwykła.
A co jest w szczepionce? Słyszy się, że rtęć, jak w świetlówkach!
No faktycznie, w niektórych jest. W postaci 5 mikrogramów thiomersalu, czyli około 2,5 mikrograma rtęci. Ciało zdrowej, nie zatrutej osoby może zawierać 5,8 mikrograma rtęci w każdym litrze krwi - to około 29 mikrogramów w samej tylko krwi. Thiomersal metabolizowany jest do etylortęci wydalanej w ciągu kilku dni.
Słyszałem, że antyszczepionkowcy straszą też formaldehydem (mamy go całkiem sporo w swoim ciele, bo jest częścią różnych cyklów metabolicznych) oraz skwalenem (jest go dużo na przykład w oliwie z oliwek). Ogólnie - nic nowego. Tak jak pisaliśmy, to sprawdzona szczepionka, zmienił się tylko szczep.
Najbardziej niebezpieczna z tego wszystkiego jest albumina, czyli białko z kurzych jajek, na których hoduje się wirusa. Całkiem sporo osób jest na nią uczulonych i w ich wypadku szczepienie może się skończyć poważnym, groźnym dla życia powikłaniem jakim jest szok anafilektyczny.
Tu można zobaczyć, co jeszcze jest w szczepionkach Pandemrix i Celvapan (ta druga nie zawiera rtęci).
Jeśli szczepionka będzie dostępna, zaszczepimy nasze dzieci. Na razie zaszczepiliśmy je na pneumokoki, bo pneumokokowe zapalenie płuc jest jedną z głównych przyczyn śmierci przy grypie - według tego badania z maja-sierpnia 22 z 77 ofiar, czyli 35%, miały bakteryjną infekcję płuc. Co prawda wśród zmarłych na nią w Kalifornii od kwietnia do sierpnia było inaczej i tylko 4% miało dodatkowo zakażenie bakteryjne - ale tu nie Kalifornia, a zresztą pneumokokowego zapalenia płuc i tak lepiej nie mieć.
PS Chcemy podkreślić, że nie jesteśmy wyznawcami teorii spiskowych ani wojującymi przeciwnikami rządu czy co tam sobie ktoś może pomyśleć. Walczymy z głupotą, a w tym konkretnym wypadku ministerstwo zdrowia popisało się nią w swoich wypowiedziach szczególnie. Stworzyli sytuację, w której naprawdę nie było wiadomo o co chodzi. A chodziło jak zwykle o pieniądze.
Dopisane 3 grudnia: według raportu amerykańskiego Centrum Zapobiegania Chorobom opublikowanego 12 listopada (!) ten szczep wirusa grypy powoduje chorobę o na ogół łagodnym przebiegu. Okazuje się, że ponad dwa tygodnie trwało, zanim dobre wieści przeniknęły do prasy oraz blogosfery.
A dobre wieści są takie, że skoro z około 22 milionów zarażonych Amerykanów zmarło 3900, to szansa zejścia na tę grypę jest sześć razy mniejsza niż na zwykłą grypę sezonową.
Szansa zarażenia się świńską grypą jest wprawdzie dużo wyższa (bo nikt nie ma na nią odporności), ale na razie (bo wirus grypy zawsze może się uzjadliwić) nie ma powodów do obaw. Uff!
Dopisane 16 grudnia: kolejny raport, z 10 grudnia, obejmuje dane do 14 listopada, miesiąca w którym nastąpił szczyt zachorowań - łącznie w USA chorowało około 47 milionów, zmarło około 9800. Najczęściej chorują dzieci (21% populacji poniżej 18 roku życia złapało grypę), najrzadziej ludzie starsi (chorowało 10% osób powyżej 65 roku życia), ale na milion chorych dzieci umarło 70, podczas gdy z każdego miliona chorych starszych osób zmarło 320. Z dorosłych (18-64 lat) chorowało 14% populacji, z każdego miliona zmarło 280.

26.11.09

Usłyszane w przedszkolu

- O, zobacz, to jest Natki mama! - usłyszałam dziecięcy szept gdy z Króliczkiem przyszłam odebrać z przedszkola Mysz.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry - wymiana uprzejmości z mamą, która miesiąc temu urodziła drugie dziecko.
Córeczka szepcze do mamy z dumą:
- Natka też ma młodszego braciszka wiesz?
I mnie nagle rozparła duma - ledwie zmieściłam się w przedszkolnej furtce - Myszka chwali się młodszym braciszkiem!
Gdy Mysz do nas wybiegła, najpierw rzuciła się tulić braciszka, by po chwili przylać mu z całej siły:
- Mamo, on nie może tam wchodzić! Jest jeszcze za mały!
Wymieniając się czułościami ubieramy Mysz, tymczasem Królik rozpacza, że mu za gorąco. Co chwilę wybiegają kolejne dzieci i rzucają się radośnie na mamy albo wtulają w kolana tatusiów.
Przyszła też jedna babcia. Wnuk usiadł jej na kolanach, ona wtula w jego policzek nos i szepcze czule:
- Syneczek - cukiereczek?
- Dupa! - pada odpowiedź.
Babcia nie zareagowała - tak, jest między nami wielka różnica pokoleń.

25.11.09

Mandarynkowcy

- Jeszcze, jeszcze! - woła Mysz gdy nie dość szybko podaję MysiKrólikom kolejne cząstki mandarynki. Czworo wygłodniałych oczu pazernie patrzy mi na palce. W mgnieniu oka wchłonęli pierwszą mandarynkę, potem drugą, trzecią...
- Mamo, jesteśmy takie potwory głodory! - z błyskiem w oku wołała Myszka. - A w tych mandarynkach jest tak dużo soczku takiego pysznego, ale takiego trującego i takiego kwaśnego troszkę też.
MysiKróliki tak były zachwycone mandarynkami, że ledwie udało mi się uratować ostatnią dla Tusia. A i to tylko dlatego, że rozpromienione oczęta wypatrzyły w końcu wielką gruszkę.

13.11.09

Pożegnanie


Dzisiejszej nocy, o 2.20 odeszła od nas Babcia Krysia.
Żegnaj Babciu! Do zobaczenia!

12.11.09

Dendrologia według Myszy

- Mamo, z tego drzewa spadają kasztany - to jest kasztanowiec, wiesz?
- Tak, kochanie, wiem.
- A z tamtego spadają szyszki, bo to jest szyszkowiec.

7.11.09

Tata na Myszogrodzie przegrywa z naturą

Natura samcza jaka jest, wiadomo. To znaczy ostatnio nie wiadomo, bo podobno wrodzona samcza poligamia to czysto męski świńskoszowinistyczny wymysł mający na celu li tylko usprawiedliwienie naszych wybryków, ale czy wypływa to z natury, kultury czy obojga pospołu, faktem jest, że znanym mi mężczyznom będącym w stałym związku zdarza się odruchowo popatrzeć na kobietę niebędącą tego związku drugą połową nie jak na innego człowieka, lecz jak na kobietę właśnie. Czyli potencjalne dopełnienie najkrótszej choćby koniugacji. Mi w takich sytuacjach zwykle wyłazi na twarz ponury grymas, nie tyle dla odstraszenia co po prostu jako wyraz wewnętrznego dźgnięcia ościeniem sumienia w miętkie.
Ostatnio błądząc pośród supermarketowych półek, wpadłem znienacka na jakąś brunetkę, którą mój niewyłączalny automat zaraz wstępnie zaklasyfikował do najwyższej istniejącej kategorii. Zanim moja gęba zdążyła się boleśnie wykrzywić, rozlał się po niej błogi uśmiech, grożący mi zaliczeniem do kategorii nieuleczalnych idiotów. Jednak brunetka go odwzajemniła. Wiedziała swoje.
Była to bowiem moja żona.

6.11.09

Mysz choruje

Ledwie udało nam się pokonać zapalenie krtani w Króliczarni (bez malinowego antybiotyku się niestety nie obeszło), choroba rozpanoszyła się po całym Myszogrodzie. Kłopot w tym, że skoro to zwykłe przeziębienie (wciąż uporczywie trzymamy się tej wersji), syrop nie jest już dziecięco dosmaczany. Przy aplikowaniu leków rozlega się zatem:
- Ale Franio miał taki malinowy syropek! Dlaczego ja mam taki gorzki? (lub kwaśny w zależności od nastroju) - Ja chcę ten syrop Frania!
Opowiadamy Myszce o bakteriach i wirusach. Tuś znalazł nawet genialne porównanie rozmiarów i teraz co jakiś czas rozlega się prośba:
- Włącz mi ziarenko kawy, ziarenko ryżu i ziarenko sezamu - nigdy nie pomija żadnego z tych składników.
Mysz macha suwakiem, a Tuś cierpliwie opowiada o pantofelkach, komórkach skóry, bakteriach i przeciwciałach. Natka podczas tej choroby mocno się edukuje, ale na rezolutności nie traci nic a nic:
- Myszko, mogę Ci dać lekarstwa?
- Nie. Spokój możesz mi dać.

3.11.09

Kwiaty dla Algernona

Yesterday. Zawsze myślałam, że to piosenka o miłości. Nic z tych rzeczy. To piosenka o jednym z największych nieszczęść ludzkości. Piosenka o starości. O tym, jak nie możesz już wstać i wyjść samodzielnie do toalety, o tym, jak ktoś inny musi cię myć, obcinać ci paznokcie, poić przez słomkę, karmić bezkształtną papką, bo bez swojej szczęki nie możesz nic ugryźć. Bo szczęki nie możesz już mieć, szczęką się możesz zadławić. A jeśli się zadławisz, nikt się o tym nie dowie, bo ten ktoś od wysadzania do wiaderka przyjdzie dopiero nad ranem.
Może to i lepiej, że rozmawiasz już głównie ze zmarłymi, ale te chwile gdy na moment wraca świadomość, gdy zdajesz sobie sprawę, że twoich bliskich nic już nie obchodzisz, że dopiero rankiem przyjdzie ten ktoś, ten ktoś całkiem obcy - te chwile to koszmar.
I ten stary człowiek, najstarszy z nas patrzy na nas i mówi: "mama?" Z tą straszną ufnością. Niech no by tylko znalazła się tutaj ta mama. Niech by popatrzyła na swoje maleństwo takie bezbronne. Rozpędziłaby nas wszystkich na cztery wiatry! Jak my śmiemy uzurpować sobie prawo opieki nad jej ukochanym maleństwem! Maleństwem, które jeszcze wczoraj było w pełni sprawną osobą. Mogącą o sobie decydować, będącą dla innych wsparciem.

Yesterday, all my troubles seemed so far away
Now it looks as though they're here to stay
Oh, I believe in yesterday

Suddenly, I'm not half the man I used to be
There's a shadow hanging over me.
Oh, yesterday came suddenly

31.10.09

Natka tworzy

Na granie w gry komputerowe Mysz jest naszym zdaniem za mała. Jej zdaniem też. To znaczy czasem próbuje spróbować, kiedy tata w coś gra, ale dość szybko odpuszcza. Jest jednak wyjątek: tworzenie własnego stwora w grze Spore wciąga ją na długo. Z trudem obejmując dużą mysz małą mysią łapką, mozolnie przeciąga i upuszcza w upatrzonym miejscu ręce, pyski, oczy, gruczoły jadowe czy skrzydła. Potem maluje - po długim przebieraniu we wzorach i kolorach prawie zawsze wybiera fiolet z różowym pasem, no cóż... A potem każe stworowi biegać, skakać, tańczyć w balecie czy uciekać przed rojem pszczół i śmieje się do rozpuku.
Ostatnio zobaczyła, jak tata robi sobie awatara w Plants vs Zombies i też spróbowała. Efekty są po lewej. Uwaga: nikt Natce nie pomagał! No, najwyżej przypominając, skąd bierze się stopy czy nakrycia głowy.

26.10.09

Barykada

Przyszła do pracy nowa pani. Pani, nazwijmy ją, Nowa. Pracy, jak wiadomo, w pracy dużo, więc się bardzo ucieszyłam. "Odciąży nas", pomyślałam naiwnie. Jako że pani Nowa była nowa, uznałam że należą jej się szczególne względy - tak na początek przynajmniej. Byłam dla niej bardzo uprzejma, pomocna i generalnie wyjątkowo milutka. To nic, że nic nie umie - w końcu jest nowa, nauczy się. To nic, że trochę plecie - jest nowa, wdroży się. To nic, że ma nieco odpychający sposób bycia - poznamy się. Poza tym pani Nowa jest w wieku mojej mamy i ma prawo być nieco dziwaczna.
Trzeciego, może czwartego dnia pani Nowa zaczęła być wobec mnie władcza. Z początku wydawało mi się, że się przesłyszałam i nie zwróciłam większej uwagi.
Niestety po którymś kolejnym wtrąceniu się do mojej pracy i pouczaniu mnie tonem nieznoszącym sprzeciwu (przy jednoczesnym braku wiedzy w temacie, dodajmy), nie było już wątpliwości - pani Nowa uznała mnie za swoją podwładną!
No tego już było za wiele! Ani wiedzą, ani rozumem, ani poglądami ("Majorka była kiedyś piękna, ale teraz to jest już całkiem rozdeptana") nie mogła mi pani Nowa niestety zaimponować, a braku wiedzy nie można nadrabiać wiekiem (Chopin nie może być uważany za Polaka, bo nie dość, że nie znał polskiego, to jeszcze wyjechał do Francji w wieku dziecięcym - tak, tak, nie trzeba przecierać monitora, takie właśnie opinie padały z jej ust).
Szkoda czasu na opisywanie jej prób budowania pozycji. Grunt, że nie miałam wyjścia, musiałam się okopać. Jestem dla pani Nowej najbardziej nieprzyjemną osobą w pracy. Dziś na przykład łaskawa była pouczyć mnie, że mam nieodpowiedni pulpit , bo na zdjęciu nie widać twarzy moich dzieci. Bez cienia wahania odparłam, że nie każdy ma prawo ich buzie oglądać.
Nie czuję się z tym komfortowo, przyznaję, ale nie mam wyjścia, bo jeśli nie traktuję jej z buta, zaczyna mi wydawać rozkazy.
Strasznie mi przykro że na tym świecie istnieją ludzie, dla których uprzejmość jest oznaką słabości.

Piosenka wędrowna

Podczas jazdy do dziadków Myszka śpiewała swoją najnowszą piosenkę przedszkolną. W pewnym momencie zaległa cisza, a po chwili:
- Taką piękną piosenkę usłyszałam w przedszkolu, wiesz? I ona weszła do mojego ciała. I teraz ją śpiewam dla ciebie, wiesz?
PS. Przyznam, że największe wrażenie wywarło na mnie, jak czysto była wyśpiewywana!

15.10.09

Korki a mechanika cieczy

No i zaatakowała nas zima tej jesieni.
Każdy, kto wychylił wczoraj nos na ulicę, musiał przeżyć lekki szok na widok śniegowej brei rozjeżdżanej przez letnie opony. Byłam lekko przerażona na myśl o jeździe do pracy. Od czasu bliskiego spotkania z opancerzoną furgonetką do przewozu funduszy (z której natychmiast po "spotkaniu" wyskoczył uzbrojony wojownik gotów bronić się przed niespodziewanym atakiem niewiasty) nie uważam się za pierwszą kierownicę naszych dróg, jednak często spotykam się z jeszcze gorszymi. Skojarzenie brei, zdolności moich, zdolności innych i, co gorsza, braku zdolności pozostałych układało się w obraz przepięknej zaśnieżonej katastrofy.
Tymczasem nigdy w życiu nie jechało mi się samochodem tak fantastycznie! Wszyscy jechali co prawda 30km/h (co mnie zwykle frustruje ponad miarę), ale ruch odbywał się tak płynnie jak nigdy! Żadnych gwałtownych przyspieszeń, żadnego nagłego hamowania (co w okolicach Miłobędzkiej, Racławickiej, Żwirki i Wigury i Banacha jest wręcz niespotykane).
Okazuje się, że między samochodami, a płynącą cieczą nie ma aż tak wielkiej znowu różnicy - poniżej pewnej prędkości ruch w obu przypadkach odbywa się lekko, łatwo i przyjemnie - ot takie sobie płynne przepływanie...
PS. Tak swoją drogą mechanikę korków już dawno pokazywał mi Tuś:
http://www.youtube.com/watch?v=Suugn-p5C1M

11.10.09

Jak oni słyszą!

Przed pójściem spać Królik zdążył jeszcze niestety włączyć telewizor. Zdążył też zwinnie przełączyć na jakiś nieznany mi program. Właściwie to chyba nie program, a show. Ktoś śpiewał. Dość nawet nieźle i Królik nie przełączył dalej. Kończyłam wieczorne zbieranie zabawek, gdy MysiKróliki roztańczyły się przy tym show na całego. No dobrze, niech im będzie, pooglądamy chwilę i do spania.
Tymczasem piosenka się skończyła i pojawili się "żurorzy" (żart dla wtajemniczonych). Acha - Zapendowska, Górniak, Schuberth - no to już wiem co to za program. Nie znam, nie oglądam, ale przynajmniej wiem.
Dzieci tańczą w najlepsze, wymachują zaimprowizowanymi mikrofonami, zabawa przednia. Ale co się dziwić - piosenki z najsłynniejszych musicali, a MysiKróliki słuch mają nie od parady.
Tańczą, śpiewają, nagle Mysz się zatrzymuje, patrzy uważnie w ekran i wskazując palcem, woła:
- Zobacz jak on śpiewa! Tak z całej siły! Jakby się... DUSIŁ!

7.10.09

Melony dwa...

- Tak smakuje dojrzały melon - wyjaśniła mama, gdy Mysz oddała jej łyżeczkę.
- Ciekawe, jak smakuje młody Melon? - tata wpatrywał się w Melona, który rozglądał się po twarzach obecnych, próbując zrozumieć, o co chodzi.
- Ten melon nie smakuje! On jest niejadalny! - powiedziała Natka z szerokim uśmiechem i iskierkami w oczach.
Dwa lata od "a jak robi piesek" do abstrakcyjnych żartów. Ludzie są niesamowicie zdolni.
Zwłaszcza niektórzy.

6.10.09

Nakłanianie do włamania

- Tatusiu, ja chcę do sklepu!
- Ale kochanie, jest już późno, już noc. Sklep jest już teraz zamknięty.
- Ale tatusiu, ty masz wielką moc!
- ???
- Możesz tak z całej siły... tak otworzyć sklep!

4.10.09

Waleczna Mysz

- Teraz powalczę ze światem, a ty sobie poleż cichutko - powiedziała Natka, wymachując energicznie balonem na gumce. - Ty świecie, jeszcze raz tak zrobisz, to cię rzucę - dodała groźnie pod adresem balonu.

3.10.09

Rogu, ty wrogu

Przepytywana na okoliczność tego, co jest w przedszkolu, Mysz zeznała, co następuje:
- Kogo lubisz w przedszkolu?
- Nikogo!
- A jest jakaś Oliwia?
- Nie ma.
- A jest jakiś Maksio?
- Nie ma.
- A co robicie z Maksiem?
- Śmiejemy się. Na leżakowaniu!
- A jest jakaś Weronika?
- Nie ma
- A jest jakaś Natalia?
- Nie ma. [dopisek na marginesie - są trzy]
- A jest jakiś przyjaciel?
- Nie ma?
- A jest jakiś wróg?
- Nie ma. Tylko Weronika raz się uderzyła w róg, brodą.

17.9.09

Na dymka z MM?

Usłyszałam w radiu, że pewna wdowa po pewnym słynnym mężu postanowiła zastrzec jego imię i nazwisko. Tak, tak, nie wizerunek, nie twórczość, tylko imię i nazwisko. Od tej pory bezpłatnie będzie można mówić jedynie "Marek G." Właściwie szkoda, że nie zastrzegła też wizerunku, bo do "Marka G." jak ulał pasuje też czarny prostokąt na oczach.
Podstawą tego czynu była ponoć nie pospolita chęć zysku, ale próba ochrony przed szarganiem słynnego nazwiska, jakie towarzyszy wyniesieniu do rangi ikony popkultury. Zamiar być może słuszny, ale czy na naszym maleńkim ryneczku nie przesadzony?
Owszem, nigdy nie wiadomo kto i kiedy stanie się ikoną. Zapomniana przez całe lata moja ukochana aktorka, Audrey H. od jakiegoś czasu regularnie gości na magnesach, segregatorach, kolczykach itd. Pojawia się tam na równi z Merilyn M., Elvisem P. i Jamesem D. "Twórcy" upodobali sobie szczególnie kilka zdjęć ze "Śniadania...", "Zabawnej buzi" i "Sabriny". Może liczą na to, że nikt nie pamięta, że nie zmarła ani nagle, ani młodo i jakoś zupełnie nie pasuje do tego grona? Dobrze przynajmniej, że pamiętają, że po kilkudziesięciu latach niezmordowanego palenia kilku paczek papierosów dziennie zmarła na raka płuc, bo inaczej jak MM trafiłaby jeszcze na dno popielniczki. Tak, tak, można już kupić nie tylko popielniczki, ale i wielkie wolnostojące popielnice z najsłynniejszą blondynką świata, a do zakupu zachęca slogan:
"Któż nie chciałby pójść na papierosa z Marilyn?"
No ja bym jednak nie chciała. Zdecydowanie.
Ale wracając do tematu - czy pan Marek G. jest gwiazdą na miarę MM, EP, JD czy nawet AH? Albo wdowa jest wyjątkowo dalekowzroczna, albo to wszystko to jedno wielkie G.

9.9.09

Yellow

- Czy Państwo uczą Natkę angielskiego? - z lekkim niedowierzaniem spytała mnie dziś Pani.
- Troszkę tak. Czy powiedziała coś nie tak?
- Nie, nie, ale bardzo nas dziś zaskoczyła. Dzieci bawiły się ze słoneczkiem i jak pytałyśmy jakiego jest koloru, to wszystkie zgodnie mówiły "żółty" i tylko Natka krzyknęła "yellow!"
Duma rozparła się we mnie na całego. Dziś minął pierwszy tydzień przedszkola i już zgadzamy się z paniami: "Natka jest bardzo mądrą i dzielną dziewczynką i świetnie sobie radzi!"











1 września 2009:
Myszka pierwszy raz wybiera się do przedszkola:

5.9.09

Je m'ennuie de tout

- Słuchajcie, nudzi mi się - powiedziała Natka, przeglądając na łóżku folder z zabawkami, kiedy do wyjścia z domu była jeszcze godzina.
- To może pooglądasz Mini-Mini?
- Niee.
- Dobra odpowiedź! To może poczytamy książeczkę?
- Nieee.
- A może obejrzysz Sąsiada Totoro?
- Nieeee.
- To co chcesz robić?
- Nudzić mi się.
Na szczęście nadmuchiwany i puszczany po pokoju balon szybko rozproszył nudę.

28.8.09

Nasze zwierciadła

Przeglądamy się w naszych dzieciach. Kiedy towarzyska skądinąd Mysz podczas wizyty w przedszkolu biegnie bawić się sama do domku, choć pani i gromadka dzieci witają się z podłogą, a potem kręcą kółeczka głową, patrzymy na siebie ze zrozumieniem, bo mimo tylu lat tekst "a teraz wszyscy..." wciąż wywołuje u nas reakcję obronną.
A kiedy Natka ustawia szampony i płyny do kąpieli, łyżki i widelce czy samochodziki i filiżanki, by odgrywać sceny familijne, wiemy, że nasza rodzina jest szczęśliwa, nawet jeśli autka czasem się kłócą o miejsce na torze.
Kiedy zaś Franio wchodzi do pokoju, przytulając fachowo trzymaną lalkę, kołysząc ją i całując, wiemy, żeśmy najlepszymi rodzicami na świecie i basta.
Ale gdy Natka krzyczy do Melona, który pogryzł zabawki, "byłeś niegrzeczny i trzeba cię UKARAĆ!", robimy się nagle bardzo mali i wiemy, że moglibyśmy być dużo, dużo więksi...

25.8.09

Skarpo ty moja... całkiem spacerowa...

Miałam dotrzeć na Krakowskie. Nic wielkiego. Ale rowerem. Hmm...
Od kiedy pojawiły się MysiKróliki, nie wjeżdżam rowerem na jezdnię. Nic prostszego, przecież Krakowskie Przedmieście leży w centrum miasta, całkiem sporego nawet i ścieżki rowerowe z całą pewnością tam są. Wystarczy przebić się przez Mokotów, a potem skarpą dotrę już z całą pewnością do celu.
Mokotów, wiadomo, chodniki, chodniczki, przechodnie, ale przedostałam się aż do Bagateli nie czyniąc nikomu szkody - dobra nasza. Teraz tylko już dotrzeć na tę skarpę.
W Alejach Ujazdowskich jakże miła niespodzianka! Ścieżka rowerowa! Prawdziwa! Trochę niepiękna, czarna od asfaltu i ogólnie bez polotu, ale JEST! Dojadę nią aż do Trasy Łazienkowskiej i fru do skarpy.
Jadę sobie tą niepiękną, ale równiusieńką czarną ścieżką, przyjemnie mi... Słonko świeci, Chopin w niebo zapatrzony, ptaszki śpiewają, rowerzyści z przeciwnej strony płynnie na moją ścieżkę z Agrykoli skręcają... Ale ja prosto, ja nie chcę ze skarpy - ja chcę na skarpę!
Zaraz, co to? Hamuj!!! Ufff... Nie zwaliłam się z nagle urwanej ścieżki do zapiaszczonego dołu, a nawet nie rozjechałam pracujących tu robotników. Niezbyt zgrabnie, jak to spieszony rowerzysta, przestawiam się na imitację chodnika obok i przechodzę przez Agrykolę.
Krótki spacer między rusztowaniami do Trasy, potem w stronę Zamku i fru na skarpę!
Dojechałam do kładki, no teraz to już będzie łatwo!
Ups, zapomniałam, że powinnam skręcić w głąb Parku Ujazdowskiego i zaliczam kolejne krawężniki na Jazdowie, przeklinając brak oznaczeń ścieżki rowerowej. Achaaaa! Bo tu wcale nie ma ścieżki rowerowej, tu są alejki do spacerowania! Tyle razy tędy spacerowałam i że też nigdy nie zwróciłam uwagi na to, że rowerzyści są tu nielegalni!
Nie szkodzi - jest rano, mało spacerowiczów, kilka piesków, spokojnie dojadę sobie na Uniwersytet tą skarpą.
Kładka na Górnośląską. Hamuj!!! Wjechać wjechałam, ale zamiast zjazdu są... schody! Dobrze, że ktoś z boku szyny przyspawał i nie muszę znosić roweru, bo lekki to on nie jest.
Wsiadłam na rower, dojadę już sobie na Krakowskie tą skarpą.
Jadę sobie ubitą ścieżką, przyjemnie mi... Słonko świeci, pieski biegają, ptaszki śpiewają, ścieżka się kończy...
Kończy się? Jak to? No oczywiście! To przecież taras, na który przychodziłam na spacery z Babcią! Tylko dlaczego moja ścieżka kończy się schodami i muszę zjechać między drzewa, żeby nie wywinąć orła? A, no tak, bo to nie jest ścieżka rowerowa, tylko ścieżka spacerowa!
No dobrze, dobrze, ale teraz to już Na Skarpie i dotrę na to swoje Krakowskie skarpą.
Jadę sobie kocimi łbami, mijam Muzeum Ziemi (tam znów prowadzał mnie w dzieciństwie Tata), zbliżam się do kładki nad Książęcą i... hamuj!!!
Kładka w remoncie. Jest przejście, ma około pół metra szerokości, na mój widok przyspieszył i wpakował się w nie robotnik niosący jakąś gumową (?) płachtę. Idzie. Nie spieszy mu się, w pracy jest. Idzie. Całym sobą idzie. Przejście się rozszerza, ale pan środkiem idzie - płachta radośnie podryguje, zajmując całą szerokość przejścia.
Jestem po drugiej stronie. Nie chcę zjeżdżać pod most Poniatowskiego, więc postanawiam wrócić do Nowego Światu i przebyć Rondo de Gaulle'a pieszo. Potem powrót na skarpę, kładka nad Tamką, Bartoszewicza i dotrę na Krakowskie. Tą skarpą.
Nie, tu też nie ma ścieżek rowerowych. Tu są ścieżki spacerowe. Też niby je znałam, ale idąc piechotą, schodów się nie zauważa. Takich na przykład jak te do kładki na Tamce...
Nic to, wrócę Okólnikiem do Kopernika i dotrę sobie na to Krakowskie. Choć nie skarpą...
Oj, ale tu jakiś remont. Ulica częściowo ogrodzona. Stoją samochody. Nie szkodzi, przejdę między nimi, potem Okólnik, Kopernika... Coś ciasno te samochody tu stoją... Jeden od drugiego odległy o jakieś 40 - 60cm. No nie - górą mam ten rower przenosić?!
- Przejdzie pani, przejdzie! - woła pomocny pan robotnik z grupki stojącej przy ogrodzeniu. Nawet nie zauważyłam, że radośnie przyglądają się moim próbom przejścia przez jezdnię. Pomogło, ośmieliłam się - co mi tam cudzy zderzak! Przeszłam bez draśnięcia - i dobrze, bo nie wiem, na jak długo by mi tej śmiałości starczyło...
- Ładny rower. Wojskowy? Ciężki chyba, co? - panowie nadal podnosili mnie na duchu. Lepiej by mi się zrobiło, gdyby podnieśli mi rower, ale nie można mieć wszystkiego.
Trochę rowerem, trochę pieszo dotarłam w końcu do celu. Niespecjalnie tak jak planowałam.
Wybierając trasę, nie brałam pod uwagę Nowego Światu, bo tam tłum. Wracałam jednak właśnie tą ulicą. Tak, tak, ULICĄ! Odpuściłam już sobie skarpę. Na niespodziewaną ścieżkę trafiłam przy Trasie Ł, ale i tak niedługo nią jechałam, bo zaraz skręciła na północ, a ja chciałam na zachód...
Za to w nagrodę za przebycie schodów i podziemia przy Rondzie Jazdy Polskiej dostałam prawdziwą (choć dzieloną ze spacerowiczami, ale co tam!) oznakowaną ścieżkę rowerową przez całe Pola Mokotowskie (łącznie z absolutnie wjezdno/zjezdną kładką nad al. Niepodległości), która w kilka minut, bez żadnych przygód doprowadziła mnie już do samej pracy.
Przedziwny jest ten świat - wszędzie słychać, że brak nam ścieżek rowerowych, ale w czasie spacerów ciągle niechcący na nich lądujemy. Tyle, że kiedy człowiek chce się wreszcie porządnie przejechać po mieście, to okazuje się, że rzeczywiście - albo parki, do których nie wiadomo jak dotrzemy albo... Ursynów.

16.8.09

Przy Stole Pańskim

- Co to jest, Mamusiu?
- To jest Ciało Chrystusa.
- Acha, ja też chcę Ciało Chrystusa.
- Jesteś jeszcze troszkę za malutka, wiesz?
- Jak to?
- Musisz poczekać jeszcze 5 lat, kochanie.
- Acha, dobrze.
--
- Pójdziesz z nami do Komunii, Myszko?
- Ale znowu nie dostanę tego ciasteczka, które wszyscy inni dostają!
(...)
- I znowu ojciec Kasper nie dał mi ciasteczka!
- Bo jesteś jeszcze za malutka, kochanie.
- Musiałam być taka dużej urodzona?
- Tak, musiałabyś być wcześniej urodzona.
- Acha.
--
- Mamo, mamo, zobacz, piję ten soczek i jestem większa, widzisz?
- Tak, kochanie.
- I jak wypiję, to będę duża i dostanę ciasteczko, wiesz? Ojciec Kasper mi da!

7.8.09

Najtrudniejszy język na świecie

- Franiu, nie spychniaj mnie!
- Natko, mówi się "nie spychaj".
- Franiu, nie spychaj mnie! Ja nie chcę być spychniona! Mamo, Franio mnie robi spychnioną!
- Natko, to się nazywa "zepchnięta".
- Franiu, ja nie chcę być zepchnięta! Mamo, Franio chce mnie zepchnąć!
- Franiu, nie spychaj Natki!

Duże, duże!

Rozmawiam przez telefon, leżąc na łóżku (bo boleśnie kopnięta w głowę przez skaczącą z oparcia Mysz uznałam, że teraz mama ma relaks). Królik mozolnie wspina się z podłogi wprost na mój brzuch.
- Uch, wspina się na mnie to małe - mówię do telefonu.
Natka układa się wygodnie w poprzek mnie.
- Powiedz, że wspina się na ciebie to duże.

29.7.09

Sąd rodzinny

- FRRRANEK!!! - rozlega się nagle Myszokrzyk
- UAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - tuż potem uruchamia się Królicza syrena alarmowa.
- Dzieci, dzieci, co się stało?
- Bo Franek mi...
I znowu się zaczyna.
- A ty co zrobiłaś, Myszko? A dlaczego to i tamto? - całe okropne dochodzenie...
To nieustanne rozstrzyganie sporów wpędza mnie czasem w naprawdę głęboki dołek. Rano racja była po jednej stronie, wieczorem jest znowu po drugiej. A my ciągle tylko Wysoki Sąd Ojciec albo Matka Wysoka Sędzina - też mi władza! Skąd właściwie mamy wiedzieć, kto tak naprawdę ma rację? Najchętniej wcale bym tego nie rozstrzygała, bo i po co, ale dziecięcego poczucia sprawiedliwości nie wolno lekceważyć. A potem jeszcze jaką (i czy w ogóle) karę zastosować? Zwłaszcza, że w naszym przypadku jeden z adwokatów jest baaaardzo wygadany, a drugi i tak zawsze niepocieszony, bo albo przegrał albo przykro mu, że Mysz jest smutna.
Kodeksu praw nie ma, bo i nie może być, kiedy podsądni ciągle wszystkiego się uczą, a wykroczenia i tak w końcu wpadają do worka "ale to było niechcący".

A ja wcale nie przypadkiem nie studiowałam prawa. Ja nie chcę rozstrzygać o winach, wyznaczać kar, zbierać aktów pokuty. Czy macierzyństwo to nie mogłyby być tylko uśmiechy, oklaski i kwiaty?

23.7.09

Piosenek ciąg dalszy

... i jest na dworze...
i pada deszcz...
i nie wiem co zrobić...
nasza rodzina...
ducha świętego...
bardzo dziękujemy za...
królestwo cioci Aaani
świętojańskie...
serce bije, serce bije z radości sto lat

17.7.09

Myszka zmienną jest

Ponieważ jeśli chodzi o typowo kobiecą zmienność nastrojów i ogólną nieodgadnioność (jest takie słowo? no to już jest), Ula jest raczej nietypową przedstawicielką swej płci i zawsze da się z nią dojść do tego, o co chodzi, los uznał za słuszne i sprawiedliwe obdarzyć mnie kobietą wprawdzie miniaturową, ale za to stupięćdziesięcioprocentowo zmienną i nieodgadnioną.
Przed wyjściem do pracy:
"Mamo, tata mnie obślinił!"
Po wyjściu do pracy:
"Taaatoooo!!!" i straszny, rozpaczliwy płacz, bo Natka chce buziaka.
Oba stany dzieli mniej więcej 30-sekundowa przepaść.

16.7.09

Ugryzienia i inne kąpielowe bąbelki.

- O tutaj mnie boli, mamusiu, zobacz - podczas kąpieli Mysz pokazała mi komaropodobny ślad w okolicach nerek.
- Ojej, coś Cię tu chyba dziabnęło.
- Taaak, jakiś drapieżnik.
--
- Mamo, mamo, juuuż.
- Koniec kąpieli?
- Tak, zobacz jaka już jestem czyściutka. Czyściusieńka.
--
- Mamo, już się wykąpałam.
- Dobrze kochanie, już idę.
- Mamo, mamo, szybciutko! Szybciutko, szybciutko, bo płyną krokodyle!
--
Po kąpieli:
- Myszko, mogę cię ubrać już?
- Nie! Jeszcze nie. - jest bardzo gorąco, więc wcale się Myszy nie dziwię.
- Chociaż majteczki ci założę.
- Nie. Idę do pracy wiesz?
A później jeszcze zmiana strategii:
- Jestem psem, jestem psem, JESTEM PSEEEEM!
- Nie kochanie, jesteś człowiekiem. Jesteś dziewczynką.
- Nie! Jestem psem, a psy nie mają majtek! Psy nie mają majtek, tylko futro!
Rozbroiła mnie i zgodziłam się.
- Mamo, ja chce być człowiekiem!

13.7.09

Królicze gadanie

- Franek, zacznij już wreszcie mówić, no! - rozdrażniło mnie w końcu to ciągłe myczenie.
- Ależ on mówi! - natychmiast zaczęła bronić go Mysz. - Mówi "mama", "tata", "baba"...
To prawda. Mówi też: "kowa" (krowa), "kokki" (klocki) i "khem" (krem) , ale na "Zobacz mamusiu, gołębie jedzą ziarno na trawie" to muszę jeszcze poczekać. Ach to moje macierzyństwo - takie wiecznie niecierpliwe...

PS No dobrze, dobrze - woła też Melona (Meno), i czasami mówi "Nata", "Tama", "bam", "tak", "nie", "dobdzie" i "źle".
PPS Tak, Mysz naprawdę powiedziała "ależ"

12.7.09

Sowa incognito


Natka usłyszała przez otwarte okno gruchanie synogarlicy.
- Słyszysz, tatusiu? To sowa!
- Nie, to synogarlica, taki ptaszek podobny do gołębia.
- Słyszę huhuwanie, to musi być sowa.
- Ale ja widziałem synogarlicę na parapecie!
- To sowa przebrała się w sernicę.
Na szczęście na spacerze mogłem jej pokazać siedzącą na latarni synogarlicę, która huhuwała jak trzeba i mój autorytet zyskał konieczną podbudowę.
PS Dziś na spacerze MysiKróliczoMelonowym:
- Słyszysz mamo? Słyszysz? Hu huu hu! Hu huu hu! To sowagarlica, wiesz?
fot. (c) Dixi na podst. GNU FPL

10.7.09

W obronie "ja"

- Mamo, nigdy więcej nie mów do mnie "kruszynko"! Jestem NATKA!
Noooo, taki tekst musiał mieć jakieś mocne motywy. Jako że każdy z nas jest po trosze lekarzem, a zatem i psychologiem, pozwolę sobie pozgadywać. Okres pomiędzy drugim a trzecim rokiem życia to czas, kiedy dziecko coraz wyraźniej zdaje sobie sprawę ze swojej odrębności i wyjątkowości, coraz mocniej określa swoją tożsamość. Ale na początku jest ona krucha. Myślę, że Mysz instynktownie broni swojego nowonarodzonego "ja" przed rozmyciem go w morzu zdrobnień i czułych pseudonimów. "Natka Trzylatka" przeszła, może dlatego, że Mysz dumna jest ze swojego poważnego wieku, ale już "Natka Jubilatka" - nie.
To szczególnie ciekawe w kontekście wczorajszego posta. Jakoś jej nie niepokoi podmienianie tożsamości na wymyślone role i imiona. Może dlatego, że kontrolę nad tą zabawą ma osoba, do której Mysz ma pełne zaufanie - ona sama...

9.7.09

Mój brat, Bordon

Mysz ma fazę na wymyślanie sobie kolejnych imion, na przykład Malinia, Melita, Kugarda (!), Majtipa, Bogajdyka (!!), Majićsia. Na tym nie koniec. Królik to Ikajmini (nie mamy pojęcia, skąd u niej tyle lingwistycznej fantazji), a ostatnio Bordon.
Na działce Mysz zobaczyła Królika schodzącego w jej stronę po schodkach:
- Bordon! Kochany! Bordonie, słoneczko! Tak się cieszę, że cię widzę!
Franio radośnie poklepał się w nowy kask rowerowy.
- Nooo, widzę, że masz kask - natychmiast zrozumiała go Mysz.

fot. z prawej Magnee

7.7.09

Sto lat, maleńka Myszko!

Trzy lata to piękny wiek!


















Trzy lata temu...

6.7.09

Głupi świat

Mysz, idąc do okna:
- Idę zobaczyć ten głupi świat. Jest głupi, bo jest czarny, wiesz? Całkiem ciemno i nic nie widać. Głupi świat!

25.6.09

Kwiatki Natki

Piosenka:
"Wiem kolego, że to źle,
że tygrys zjadł ci gazetę
To źle, kolego, to źleee"

Podając mi polne kwiatki:
- Zmiłuj się nad nami, Mamusiu.

- Te butki sprawiają, że moje nóżki są bezpieczne, wiesz?

Mysz zerwała ostatnie dwa kwiatki, których nie wolno jej było zrywać. Podaje mi je.
- Nie dziękuję, kochanie, możesz je teraz wyrzucić, one i tak już nie przeżyją.
- Przeżyją, przeżyją. Niech moc będzie z tobą.
Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem.
- Śmiejesz się, że dałam ci moc?

22.6.09

Rumianek

- Mamusiu, mamusiu, mam kwiatuszka, zobacz!
- To rumianek, kochanie, wiesz?

- Acha. Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha, nie kocha, nie kocha, nie kocha, kocha...

- Zobacz mamusiu, już kwiatuszek nie jest rumianek!

21.6.09

O zaletach i wadach parzystości

W parze dobrze. Cieplutko. Nam dobrze, dzieciom też weselej, kiedy mają braciszka albo siostrzyczkę.
A telefony czegości pary nie lubią. Uli wpadł do skroplonej pary i choć po wysuszeniu dziarsko zażądał karty, chciał chyba z niej wybrać menu na stypę, bo potem już ani zipnął. A mój po początkowych sukcesach w roli modemu przestał łączyć się z laptopem i dopiero usunięcie sparowania sprawiło, że znów działa i będą jednak posty z urlopu na działce.
PS Dziwne - sprawdziłem i sparował się sam z powrotem. Widać jednak tego potrzebował. Ale grunt, że działa!

7.6.09

Wielka litera.

- Tato, tato, zobacz! Tato, zrobiłam wielką literę! Oto wielka litera! Sama ją zrobiłam.
Z pociągów.
- Tak! Pięknie! To wielka litera t. T jak tata, czyli ja.
- Tak. T jak ty, tato.
I t jak ty, Franiu.
I t jak ty, mamo.
- No tak, t jak ty.
- Jak jaaaaaa?
To znaczy, Natka?

5.6.09

Sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, niechaj żyje nam!

Oto Tuś i jego urodzinowa kanapka. Tym razem zabrał do pracy tylko jedną...









Nie chciała zmieścić się w plecaku, ale Tuś tak bardzo się tym nie martwił.








Żyj nam Tusiu STO LAT!

PS.
- Gdzie jest Tuś, Myszko?
- No w pracy.
- A co tam robi?
- Je kanapki!

3.6.09

Odra - szczepić czy nie?

ODRA: niebezpieczna choroba

ROALD DAHL

Olivia, moja najstarsza córka, w wieku siedmiu lat złapała odrę. W przebiegu choroby nie było nic szczególnego, pamiętam, jak czytywałem jej, leżącej w łóżeczku, i nie czułem się specjalnie zatroskany. I wtedy pewnego ranka, kiedy już była na drodze do wyzdrowienia, siedziałem na jej łóżeczku i pokazywałem jej, jak robić zwierzątka z kolorowych szczoteczek do fajki, i kiedy próbowała robić to sama, zauważyłem, że jej palce i umysł nie pracują razem i nic jej nie wychodzi.

"Dobrze się czujesz?" zapytałem.

"Jestem bardzo śpiąca," powiedziała.

Po godzinie straciła przytomność. Po dwunastu godzinach umarła.

Odra rozwinęła się u niej w straszną chorobę zwaną zapaleniem mózgu i lekarze nie mogli nic zrobić, żeby ją uratować.

To było dwadzieścia cztery lata temu, w 1962 roku, ale także dziś, jeśli u dziecka z odrą rozwinie się to samo zabójcze powikłanie co u Olivii, lekarze wciąż nie będą mogli nic zrobić.

Z drugiej strony, dziś rodzice mogą zrobić coś, by mieć pewność, że ta tragedia nie przydarzy się ich dziecku. Mogą dopilnować, aby ich dziecko zostało zaszczepione przeciw odrze. Nie mogłem zapewnić tego Olivii w 1962, bo w tamtych czasach nie wynaleziono jeszcze dobrej szczepionki przeciw odrze. Dziś skuteczna i bezpieczna szczepionka jest dostępna dla każdej rodziny i wszystko, co trzeba zrobić, to poprosić lekarza o jej przepisanie.

Wciąż jeszcze nie uważa się odry za niebezpieczną chorobę.

Uwierz mi, jest niebezpieczna. Moim zdaniem rodzice, którzy odmawiają zaszczepienia swoich dzieci, narażają ich życie.

W Ameryce, gdzie szczepienia na odrę są obowiązkowe, odra tak jak ospa została właściwie wyeliminowana.

W Wielkiej Brytanii, gdzie wielu rodziców z uporu, niewiedzy czy strachu odmawia zgody na szczepienie ich dzieci, wciąż mamy sto tysięcy przypadków odry co roku.

Spośród nich ponad 10 000 ucierpi z powodu takich czy innych powikłań.

Co najmniej u 10 000 rozwiną się zakażenia ucha lub dolnych dróg oddechowych.

Około 20 umrze.

ZASTANÓW SIĘ NAD TYM.

Co roku około 20 dzieci w naszym kraju umrze na odrę.

A co z ryzykiem, na jakie wystawiasz dziecko na skutek szczepienia?

Jest prawie żadne. Posłuchaj: w okręgu liczącym około 300 000 mieszkańców tylko jedno dziecko raz na 250 lat ucierpi wskutek poważnych powikłań po szczepionce na odrę! To szansa mniej więcej jedna na milion. Sądzę, że jest większa szansa udławić się czekoladką niż poważnie rozchorować się od szczepionki na odrę.

Więc o cóż się jeszcze martwisz?

To naprawdę graniczy z przestępstwem, by dziecko nie było szczepione.

Najlepiej zrobić to około 13 miesiąca życia, ale nigdy nie jest za późno. Wszystkie dzieci w wieku szkolnym, które jeszcze nie były szczepione, powinny błagać rodziców, aby umówili je na szczepienie jak najszybciej.

Dwie z moich książek zadedykowałem Olivii, pierwsza to Kuba i ogromna brzoskwinia. To było, kiedy jeszcze żyła. Drugą, BFO, zadedykowałem jej pamięci po jej śmierci na odrę. Możesz przeczytać jej imię na początku obu tych książek. I wiem, jak bardzo by się cieszyła, gdyby wiedziała, że jej śmierć pomogła zapobiec chorobom i śmierci innych dzieci.

---

Od czasu gdy Roald Dahl, ojciec pięciorga i autor wielu znanych książek dla dzieci zmarły w 1990 roku, napisał ten list do innych rodziców, minęły 23 lata. I wciąż są na świecie ludzie, i to wcale liczni, którzy wybierają dla swoich i nie tylko swoich dzieci chorobę zamiast zdrowia. I znów na odrę zaczynają umierać dzieci. Każda śmierć z powodu chorób, na które są skuteczne szczepionki, obciąża sumienie przeciwników szczepień.

PS O panice wywołanej rzekomym związkiem szczepionki MMR (przeciw odrze, śwince i różyczce) z autyzmem pisałem wcześniej tu: http://myszogrod.blogspot.com/2009/02/szczepienia-mmr-i-autyzm.html

1.6.09

Kwestia podejścia.

Mysz boczy się, bo jej zabroniłam siedzieć gołą pupą na zimnej podłodze. Tłumaczę:
- Kochanie, ale to dlatego, że nie chcę, żebyś później chorowała. To z miłości.
- NIE! To... yyy... z brzydości!
--
Rozmawiając z Tusiem:
- Dam ci dużo gumy do żucia. W nagrodę. Ale nie możesz zjeść za dużo obiadu!

30.5.09

Nawet psa się tak nie zostawia!

Jest już noc. Króliczek śpi w swoim łóżeczku. Dobrze mu tam. Mysz śpi w naszym łóżku. Tej nocy ani na chwilę nie spuszczę jej z oka.
Wracaliśmy wieczorem do domu. Szłam z tyłu, prowadząc Króliczka za rękę. Przed nami szedł Tuś, a przed nim podskakiwała Myszka, coraz bardziej się oddalając. Przechodząc pod naszym oknem, przyspieszyła i skręcając za róg, pobiegła do klatki. Tymczasem Tuś chwilę wcześniej zdał sobie sprawę, że zniknęła mu z oczu w cieniu drzewa i zaniepokojony niemal pobiegł naprzód. Okrążył róg. Nie widzieliśmy jej dwie, może trzy sekundy. Niestety to wystarczyło. Przed naszym domem panowała cisza. Straszna, koszmarna cisza. Przekleństwo każdego rodzica. Biegła tuż przed nami, a teraz NIGDZIE JEJ NIE BYŁO! Drzwi od wszystkich klatek pozamykane - gdzie mogła się schować? Przecież nie miała szansy przebiec całego budynku w ciągu dwóch sekund! Może chowa się przed nami za drzewem?
Tuś pobiegł za sąsiedni budynek - może nam umknęło, że skręciła? Ja z Królikiem na rękach zaczęłam biegać po podwórku, nawołując. Zaglądałam w każdy kąt, wołałam coraz głośniej. Cisza. Pobiegłam za budynek - może drugą stroną wróciła do samochodu? Nie! Nie ma jej! NIGDZIE JEJ NIE MA! Być może minęło już kilka minut, być może jeszcze nie - nie mam pojęcia, bo to trwało już całą wieczność! Z Franiem na rękach biegałam po całym podwórku i krzyczałam.
Tuś spotkał trójkę młodych ludzi. Zaczęli szukać razem z nami. Pojawił się jakiś starszy pan. Tłumaczy mi skąd przyszedł i że tam żadnej dziewczynki nie było.
- A ile ma lat?
- Yyyy... nie wiem, nie pamiętam... Trzy, tak, za miesiąc skończy trzy.
Przyszło mi do głowy, że może ktoś wpuścił ją do klatki i zaczęłam biec z powrotem przez długość całego budynku. Minęłam pana, który nagle zapytał mnie:
- Jakie miała buciki? Bo tu jakiś leży.
NIE! Nie mam pojęcia, jakie miała buciki! A zresztą - TO NIE JEST JEJ BUCIK! NIE JEJ!
Wparowałam do klatki, a tam... W mrocznej klatce, pod naszymi drzwiami stała przerażona, zapłakana Mysz...
Niestety nie popisałam się - najpierw najgłośniej, jak umiałam ryknęłam do Wojtka, że jest, znalazła się. Potem zaczęłam krzyczeć, żeby już nigdy, ale to NIGDY nie znikała nam z oczu. Mysz wpadła w zupełną rozpacz. Zaczęłam tulić i ją i przerażonego moim rykiem Królika. Poza naszym wielkim płaczem nic już nie było słychać na klatce.
- Czy to pani torby tam leżą? - starszy pan dotarł do naszej klatki.
- Słucham? A torby. Tak, chyba tak. Ale to nie szkodzi. - Tuś niósł te torby, ale gdy Mysz zniknęła, rzucił wszystko na ziemię i pobiegł, jak nam się wydawało, za nią.
- To może ja przyniosę?
- Nie, nie, dziękuję, to już nie ma znaczenia. - pan jednak też bardzo się cieszył i postanowił jakoś pomóc. Po chwili torby były już na schodach, a ja zauważyłam, że Franio nie ma jednego bucika. To jego bucik spadł gdy biegłam do klatki...
Tuś dotarł do nas, gdy tylko odnalazł tę trójkę szukających Natki młodych ludzi.
Teraz już wiemy, co się stało. Mysz nie byłaby w stanie otworzyć sobie ciężkich drzwi do klatki schodowej (nawet gdyby umiała posługiwać się kluczami albo kodem...) Tych kilka sekund, kiedy jej nie widzieliśmy, wystarczyło na to, żeby wpuściła ją do klatki jedna z sąsiadek (snujemy podejrzenia, która, niemniej są to tylko podejrzenia). Uprzejmość sąsiadki skończyła się jednak na wpuszczeniu niespełna trzyletniego dziecka na klatkę schodową - pani natychmiast ruszyła na górę i nie przyszło jej nawet do głowy, żeby poczekać, zapukać do nas, choćby zostawić otwarte drzwi do klatki. Biegaliśmy po okolicy jak oszalali, podczas gdy światło na klatce zgasło, a przerażona Mysz stała pod własnymi drzwiami i płakała.
Tak, wiem - to my jesteśmy jej rodzicami i to naszym zadaniem jest niespuszczanie jej z oka. Tych kilku sekund nie darujemy sobie prawdopodobnie do końca życia. Dlaczego więc mam ochotę rozszarpać tę bogu ducha winną sąsiadkę, która "przecież chciała tylko pomóc"? Ano dlatego:
- Pani nauczycielka mnie uwięziła w ciemności. I wtedy zgasło światło. I płakałam. I nie było was. Nie zostawiajcie mnie już. Mamo, nie krzycz na mnie już nigdy więcej. Pani nauczycielka uwięziła mnie. I było ciemno. I płakałam. I nie było taty i nie było mamy i nie było Frania.

Myszy celny argument

Natka przy obiedzie:
- Mamusiu, herbatkę.
- Dobrze kochanie, ale najpierw dokończ obiadek.
- Ale ja potrzebuję! Żeby mi umyła w środku ziemniaczki!
Za Mysią znajomość anatomii i fizjologii człowieka dziękujemy wydawnictwu Larousse i autorom książki Ciało: encyklopedia dla dzieci w wieku 6-9 lat (choć do ostatniej części tytułu mamy komentarz: też coś).

29.5.09

Nie ma jak życie

- Ech, nie ma to jak życie... - błogo westchnęła Mysz po trzecim żujku, ściągniętym ze stołu za pomocą samodzielnie podstawionego krzesełka. Nic tak nie smakuje jak zasłużony owoc własnej ciężkiej pracy. Z lekkim posmakiem zakazanego.

Ślimak, ślimak, pokaż rogi...


- Popatrz, tatusiu, ślimaczek!

26.5.09

Miły i przyjazny potwór

- Gdzie jest mój miły i przyjazny potwór? - Mysz szła spać, więc złapałem jej rajstopki i potwór podjął swą odpowiedzialną służbę. Po wieczornych zabawach i rozmowach kładł się spać u wezgłowia i pilnował, żeby żaden niemiły potwór nie nastraszył Natki. W dzień spał w szufladzie, bo był bardzo zmęczony.
Kilka dni później Mysz rankiem złapała swoją malutką skarpetkę i założyła na dłoń. - Gdzie moi rodzice? - rozległ się po raz pierwszy głos małego potworka. Rodzice byli czarni jak węgiel i zaraz przytulili dziecko. A potem dłuższą chwilę musieli przekonywać małego, że muszą już iść do pracy - nosić Tusia.

25.5.09

Faza na Tusia

Mysz jest ostatnio w fazie córeczki tatusia. Nie cały czas, bo zasypiać chce wtulona we mnie, ale w ciągu dnia to już tylko Tuś i Tuś.
W piątek na placu zabaw nagle się na mnie obraziła. Pytam ją dlaczego, a ona naburmuszona wymamrotała w końcu:
- Bo nie zaprosiłaś do nas Tatusia!
No fakt - gdybym "zaprosiła", jeszcze trudniej byłoby mu wyjść do pracy...
Rankiem w sobotę głaskała czule jego włosy i powiedziała z rozmarzeniem:
- Jaki ty masz pięęękny mózg.
Wieczorem piekła ulubione ostatnio ciasto Tusia. Zaglądała do piekarnika i powtarzała:
- Piecze się ciasto. Dla Tatusia. Pyszne.
Dziś oglądałyśmy zdjęcia z wczorajszego pikniku. Na ekranie pojawiło się zdjęcie zrobione przez Młodą Matkę zza granicy (dziękujemy, o Matko, że znalazłaś dla nas chwilę, bardzo nam się podobało!). Mysz rozpromieniła się:
- Mamo, mamo, zobacz, Tatuś! Zobacz, zobacz! Mamo!
A potem cichuteńko dodała do siebie:
- Już mi teraz nie znikniesz Tatusiu z komputera.
Zdarza się też jednak, że Mysz ma do Tusia żal. Dziś wtuliła się we mnie i ze smutkiem poskarżyła się:
- Tatuś nie zgodził się, żebym mu skakała po brzuszku...
PS. Gdy pisałam tego posta, przyszła Mysz, popatrzyła na miniaturkę zdjęcia i ze złością powiedziała:
- Nie to, nie to! To za maleńkie zdjęcie!

23.5.09

Stopniowanie

- Oż ty skarbie mój kochany!
- Nie jestem oż ty skarbem! Jestem tylko skarbem!
- Skarbie mój kochany!
- Ale nie jestem skarbem... yyy... piratów. Jestem mamy skarbem.
- Tak, mój ty skarbie kochany.
- Ale ja nie jestem skarbem. Jestem tylko Natką!
No z tym "tylko" to bym jednak polemizowała ;)

19.5.09

Statystyka według TVN

Uwaga, będę zrzędzić. Mam taki zwyczaj, że przy prasowaniu oglądam telewizję. A wczoraj zamiast spokojnego skupienia na szuraniu żelazkiem po ubraniach i ubrankach TVN zafundował mi atak szału.
Po debacie premiera z przedstawicielami związków zawodowych redaktor podał wyniki sondażu przeprowadzonego dla TVN. Ku odpowiedzi A skłoniło się 62% procent ankietowanych, ku odpowiedzi B = 38%. Czego się czepiam, przecież sumuje się do setki! Każdy ankieter chciałby uzyskiwać takie świetne wyniki. Po chwili pan redaktor dodał jednak brakujący szczegół - "wyniki nie uwzględniają osób niezdecydowanych".
To nie jest śmieszne. Nawet jeśli niezdecydowanych było tak mało, że nie wpływali znacząco na rozkład wyników, ma to duże znaczenie, bo świadczy o wysokiej świadomości problemu i dużej polaryzacji społeczeństwa. Ale równie dobrze mogły być 62 osoby mówiące A, 38 osób mówiących B i 10 milionów takich, które nie mają zdania. Co jakby świadczy o czymś zgoła odmiennym. Czepiam się?
Chciałabym. Bo przecież każdy choć trochę myślący człowiek wybuchnie śmiechem tak jak ja, prawda? Niestety nie gość pana redaktora, pani profesor Jadwiga Staniszkis, socjolożka, politolożka, publicystka, członkini PAN. I ta opiniotwórcza osoba z godnym podziwu spokojem mówi, że to 62% powinno dać premierowi do myślenia (czy coś w tym stylu - nie pamiętam dokładnie, bo wściekłość mną już targała).
Dziś znowu włączyłam TVN. Okazuje się, że za odpowiedzią A było trzydzieści kilka procent - co za cudowny spadek z 62! Reszta to odpowiedź B, wybierający obie odpowiedzi i niezdecydowani.
Nadal się czepiam?

8.5.09

Tunelu, już jesteśmy!

Mysz nie przepada za jazdą samochodem. Nie ma się czemu dziwić, w końcu kto z nas miałby ochotę siedzieć zakleszczony w foteliku zawsze za daleko do okna? Urozmaicamy więc nasze podróże. Każdy wałek na drodze jest świetną zabawą w "uwaaagaaaaaa: hops, hops", a każdy wiadukt, to "jedzieemy, jedzieemy, jedzieeemy, iiiii.... z górki na pazurkiiiiii!"
Ostatnio przebojem są tunele. Nie mamy ich zbyt wielu (ach, Młoda Matko, jak tylko wspomnę te alpejskie tunele...), więc każdy celebrujemy. Należy się przygotować, żeby dobrze przejechać taki tunel. Najpierw Natka nawołuje:
- Tunelu, gdzie jesteś? Tuneeeluuuuuu! To ja, Natka! Tunelu, odezwij się! Nie martw się, tunelu, już jadę do ciebie! Tuneluuuuuuu!
Zbliżamy się:
- Witaj tunelu, to ja, Natka, przyjechałam do Ciebie! Cieszysz się?
Gdy tunel jest wisłostradowy, możemy z nim trochę dłużej porozmawiać, pozachwycać się nim, współczuć braku słonecznego światła. W końcu jednak zawsze nadchodzi ten moment:
- Już odjeżdżam tunelu, papa. Ale nie martw się, tunelu. Ooooo, tunel jest smutny. Do zobaczeniu tunelu, czekaj na Natkę! Pa paaaaaa.

7.5.09

Wyprawa po bułki

Wybrałyśmy się razem po bułki słoneczka na śniadanie. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że Mysz nie zaakceptowała terminu "kajzerka" - może oglądała C.K. Dezerterów?
- Mamo, ale nie chcemy samochodem.
- Nie kochanie, pójdziemy piechotką.
- Dobrze. Ale piechotka daje nam zimność.
Kupiłyśmy bułeczki słoneczka i powoli wracamy do domku.
- Tatuś się o mnie martwi, wiesz?
- Dlaczego, kochanie?
- Bo nie ma mnie w domku. Tatusiuuuuuu! Już idęęęęę! Tu jestem!
I Myszy wcale nie przeszkadza, że Tuś jest w mieszkaniu, którego okna wychodzą na drugą stronę budynku :)

Witaj na świecie!

100 lat, maleńki Karolku, 100 lat!

6.5.09

Bo do mamy to po ludzku nie dociera...

Czytamy jedną z angielskich książeczek od cioci Magdy i bawimy się przeróżnymi słówkami. W końcu pytam Mysz:
- Jak się czujesz, Natko?
- Sleepy.
Nie wytrzymałam i pobiegłam opisać zapracowanemu Tusiowi Mysią wypowiedź. Myszy oczywiście nie spodobało się przerwanie zabawy, więc zaczęła mnie upominać:
- Mama! Przestań pisać, no! Mamaaaa! Maaaamaaaa! Noooo! Wake up!
Podziałało :D

4.5.09

Dlaczego musimy wracać?

Godzina 18:32, temperatura 21 stopni
i szybko spada, waga błota w sandałach
i skarpetkach - ze dwa pudy, z nosa leci, ale powrót do domu z działki i tak jest przedwczesny i jest tragedią. I jeszcze wujek Magnus sobie idzie. Wujek, którego Natka, jak wyznaje, kocha, choć zaznacza jednocześnie, że jest zajęta.

30.4.09

Nagroda

- Mamo, chce nagrodę!
- Dobrze kochanie, ale najpierw przygotujemy śniadanko, potem je zjemy i wtedy dostaniesz nagrodę.
- NIE! Nie chcę żadnego śniadanka!
- Ojej, to za co miałaby być ta nagroda?
- Za to, że nie zjadłam śniadanka!

25.4.09

Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie

Na Mszy Świętej dzieci się nudzą, to ogólnie znana rzecz...
Na szczęście ich zachowanie księży nie razi, przynajmniej w naszym kościele. Mama Chrzestna Tusia opowiadała mi, jak podczas jednego z nabożeństw małe dziecko zaczęło tańczyć wokół Stołu. Głoszący właśnie kazanie ksiądz z uśmiechem powiedział:
- Chwalmy Pana śpiewem i tańcem!
Staramy się zabierać MysiKróliki na msze dla dzieci - wtedy mogą sobie biegać, skakać, a nawet, o zgrozo, śmiać się! Każdy, kto przychodzi na dziecięcą mszę, powinien przyjąć do wiadomości, że to dzieci określają tu zasady Dobrej Modlitwy.
Niestety nie zawsze można się wybrać na dziecięcą mszę. Zwłaszcza ostatnio, w tygodniach poprzedzających WIELKĄ Wielką Sobotę, zabieraliśmy dzieci na wiele mszy dla dorosłych, bo Tuś był, jakby to po świecku powiedzieć, honorowym wiernym. Był jak pan młody na ślubie i uroczystość bez niego, a zatem i bez naszych dzieci, nie mogła się odbyć.
Niestety mimo ogromnej zachęty Ojców i ich zapewnień, że dzieci NAPRAWDĘ NIE PRZESZKADZAJĄ, zawsze znalazła się co najmniej jedna pani, której ich obecność nie odpowiadała. Taka osoba zwykle starała się nawiązać kontakt wzrokowy, żeby pokazać nam swoją wielką dezaprobatę, żeby nie powiedzieć, pogardę.
Na przykład podczas Mszy Św. z obrzędem przekazania Modlitwy Pańskiej, powstrzymałam Mysz od radosnego biegania po kościele zwyczajnie z nią spacerując. Trwało kazanie, a ja szłam trzymając Natkę za rękę. Słychać było tylko kazanie. Nagle jedna z pań odezwała się do mnie:
- Przeszkadza mi pani w modlitwie!
- Tak, tak, mi też to przeszkadza - odezwała się następna kobieta.
- Oj tak, przez panią nie mogę się modlić! - kolejna, nazwijmy to, uwaga.
Było ciężko, ale jednak powstrzymałam się - to nie był czas na awantury, więc uśmiechnęłam się do nich i odeszłam. Odeszłam, choć na usta cisnęło mi się jedno:
On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: "Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto więc uniży się jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim."
Mt 18.2

fot. Magnee, podczas Chrztu Św., na którym połowa zarezerwowanej dla naszej rodziny ławki została zajęta przez starszą panią, której zupełnie nie pasowało, że razem z nią siedzą w ławie jakieś małe dzieci.

Mysz pocieszycielka

Choróbska nas nie opuszczają. Kolej znów padła na mnie i wylądowałam w łóżku wygrzewając się i wysypiając (mmmm... zwłaszcza to ostatnie jest bardzo słusznym wskazaniem lekarskim). W "wolnych chwilach" mogę nawet poczytać, co już ociera się o dawno zapomniany luksus.
Wczoraj właśnie czytałam sobie w najlepsze, gdy przyszła Mysz. Wzięła moją książkę i z wielkim współczuciem popatrzyła na mnie, mówiąc:
- Ojej, nie ma obrazków.
Natychmiast przyniosła mi jedną ze swoich kolorowych książeczek, mówiąc:
- Proszę, słonko!

Piękna Helena

Słonecznego dnia 22 kwietnia przyszła na świat piękna Helena
- siostra cioteczna Franiowa i Natalkowa, śliczna i zdrowa!
Rośnij, Helenko, dalej taka piękna i kochana.
PS. Helenka zachowała się jak prawdziwa dama - wybrała na urodziny dzień przed imieninami wujka i dzień po urodzinach królowej Elżbiety II.

23.4.09

Piękne słówka i nie tylko

Z dumą wsłuchujemy się w nowe słówka Królika. Wczoraj wskazał na Mysz, mówiąc "Nata!"
Tuś z radością chwycił go na ręce i zapytał:
- A gdzie teraz jest Natka?
Królik wyciągnął rączkę - Tama!
Żebyśmy się zanadto nie cieszyli, następnego dnia Mysz, siłując się z opornym światem, mruknęła pod nosem:
- O kurde!

22.4.09

Franiozagadka

Królik wciąż w zasadzie nie używa na codzień słów poza tata i mama, ale czasem odsłania nam zaskakujące głębie swojego rozwoju psychicznego. Na przykład dziś znalazł na podłodze przezrocze z wizerunkiem buta łyżwiarskiego, podniósł je i oświadczył głośno: "Butabut!". I nie chodzi tu o to że zna to pojęcie, ale o to, że używa abstrakcji, bo to przecież był tylko wizerunek buta.

Orzechy

- To są orzechy takie niesmaczne, bo są plastikowe. Z nich maszyna robi niedobry obiad.

21.4.09

Mama płacze

- Mama płacze, bo nie ma Natki...

Awans społeczny

Stało się! Mysz właśnie została przyjęta do przedszkola!
I to do tego upatrzonego, choć Tuś przezornie zapisał ją do wszystkich 14 placówek publicznych w promieniu półtora kilometra. Dobrze jest mieszkać w starej dzielnicy. :)

Sobieradka

Mysz dziś od rana odżywia się paluszkami małosolnymi. W końcu schowałem je na środku blatu w kuchni, a krzesełka pochowałem pod stół. Po chwili Mysz przyszła do mnie, niosąc torbę paluszków.
- Sobie poradziłam.
- Jak? Wzięłaś krzesełko?
- Nie, sięgnęłam i udało się.
Pogratulowałem jej, co miałem robić...

20.4.09

Rykoszet

Może i uwielbienie pomarańczy świadczy o tym, że Mysz jest córką Tusia, ale temperament to odziedziczyła po mnie i już. Gdy się złości, to na całego, a gdy się wścieka, rykoszetem dostaje każdy w promieniu kilometra.
Dziś zezłościła się, że chcemy, żeby nasiusiała do nocnika (pani doktor tak polubiła mysie siuśki, że chciała przebadać je jeszcze raz). Do toalety to ona może się załatwić, ale żeby wymagać nocnika? No tego to już za wiele! Mysz wściekała się, wierzgała nogami, szarpała się, zabrała nawet nocnik, wołając:
- Wyrzucę ten brzydki nocnik na świat! - i z wściekłością cisnęła nim o podłogę w sąsiednim pokoju.
Królik, uosobienie dobroci (choć, jak wiadomo, też nie zawsze ;D), próbował załagodzić sytuację, tłumacząc jej po swojemu.
- Nie można mówić do ludzi "dadada"! To bez sensu! - wściekła się do reszty Mysz.
Moja córeczka ;)

19.4.09

Bo jesteśmy lekiem na całe zło...

Jak niektórym wiadomo, od kilku dni pustoszy nasze brzuchy i brzuszki rotawirus. No dobrze, na brzuszkach się wcale nie kończy... Myszogrodzka apteczka zamieniła się w składnicę niechcianych elektrolitów, antybiotyków, a nawet jednego drożdża. Gdy tylko dzieci nie śpią, mamy karmić je małymi porcjami rozgotowanej marchewki - gdyby tylko zechciały jeść, bo o lekach to już całkiem możemy zapomnieć...
Dziś wirus z całą mocą zaatakował Tusia. MysiKróliki natychmiast wykorzystały to do bezlitosnego, niekończącego się wtulania.
- Myszko, chciałabyś napić się wody?
- Nie.
- A chciałabyś soczek?
- Nie.
- Nie jesteś głodna? Co mogłabym ci dać do jedzenia?
- Yyyy... Zjadłabym... Ciebie! - roześmiała się radośnie Myszka.
Chyba wraca do zdrówka ;)

16.4.09

Wąż w ziołach

Myszy przydarzyła się infekcja układu wydalniczego. Pani doktor kazała jej pić sok z żurawiny na zakwaszenie moczu, żeby bakteriom utrudnić życie. W aptece znajoma farmaceutka wskazała nam syrop Herbapolu Żurawina z cytryną. Jednak złe oko tatusia wczytało się w etykietkę i oto, co tam znalazło:
"Zagęszczony sok z żurawiny 50% (0,32%)."
Czyli mówiąc po polsku soku z żurawiny w tym syropie jest 0,64%. To znaczy w butelce 420 g jest go 2,69 g. Jakoś nie wierzę, by tyle żurawiny znacząco zakwasiło siuśki Natki, nawet gdyby wypiła z gwinta całą butelkę syropu.
Pani farmaceutka jest nam życzliwa i nie wsadziłaby nas na minę. Wnioskuję, że mili państwo z Herbapolu Lublin świadomie i celowo wkręcają ten syf do apteki jako autentyczny produkt z żurawiny. Jeśli ktoś miałby wątpliwości co do ich intencji, oto stosowna cytata ze strony produktu:
"Żurawina jest od wieków stosowana ze względu na szczególnie cenne walory smakowe oraz zdrowotne. Efektywnie przyczynia się do zmniejszenia zawartości bakterii chorobotwórczych w układzie moczowym i przewodzie pokarmowym."
Kochani, uważajcie na Herbapol Lublin - moim zdaniem to podli oszuści, łotry, łajdaki bez sumienia, oczajdusze, kanalie, glisty moralne i etyczne płazińce.
Uważajcie też na inne Herbapole, bo jeden z drugim od lat nie ma już nic wspólnego, ani też z dawną peerelowską marką i jej zasłużoną renomą. Jeśli któryś jakąś ma, to własną, dla mnie wszystkie dziś zaczynają od zera. Oprócz oczywiście tych z Lublina, którym się apteka z supermarketem pomyliła.

14.4.09

Upomnienie

- Mama! Nie dałaś mi buziaka na brzydkość!
Fakt, nie dałam...

9.4.09

Nieuchronność

- Mamo, mamo, kup mi BARBECZKĘ!
Niestety Mysz dowiedziała się z reklam na MiniMini o istnieniu Barbie Calineczki. Grono zwolenników całkowitego zakazu reklamy skierowanej do dzieci powiększyłoby się o dwie osoby... gdybyśmy do niego nie należeli już wcześniej.

Addio pomidory


















-Mamusiu, zjedz mnie.
- Ojej, dlaczego mam cię zjeść, Myszko?
- Bo jestem takim pysznym pomidorkiem! - i Mysz "uciekła" ze śmiechem do swojego pokoju.
- Uaaaaaaaa! - wczułam się w rolę - Jestem zjadaczem pomidorków! Zaraz zjem sobie pysznego pomidorrrrrrrra! - pognałam za Myszą.
- Ale ja jestem takim niesmacznym pomidorkiem, wiesz?
- Oooo, to ja muszę najpierw sprawdzić. Tu sobie kawałeczek ugryzę. No rzeczywiście, niezbyt mi smakuje. Chyba nie zjem tego pomidorka.
- Widzisz, nie smakuje ci. I wypluj skórkę na podłogę. I powiedz: blueeeeeee!

7.4.09

...że cię własna matka nie pozna...

- Mamo, mamo, zobacz, to tyyyy! To ty i Franio! Zobacz! - Mysz podbiegła do mnie ze zdjęciem w rączce. Na zdjęciu przytulałam maleńką, czterotygodniową Mysz.
- Nie, kochanie, to jesteś ty, tylko jak byłaś taka bardzo, bardzo maleńka, wiesz?
- Nie! To nie jest Natka! Natka tak nie wygląda! To jest Franio! Ja ci pokażę, jak wygląda Natka!
I pobiegła po drugie zdjęcie, na którym ma już dwa lata.
- Popatrz mamo, tak wygląda Natka, widzisz? To jest Natka! A tam jest Franio! Tam jest Franio, wiesz?!

3.4.09

Strażnik Melona

MysiKróliki odwiedził Jaś. Jaś jest niemal pięcioletnim bratem ciotecznym. Jako dojrzały przedszkolak, uczył Natkę nowych zabaw. Biegał po domu z plastikową pompką udającą karabin i "polował na Melona". Natka towarzyszyła starszemu bratu z łopatką i z równą pasją nawoływała psa. Jaś dostrzegł w końcu Melonika ukrytego w głębokim cieniu pod stołem, a dla większej pewności i pod krzesełkiem.
- Trutututu! Trutututu! Trutututu! - strzelał sobie Jaś z pompy/karabinu do psa.
- Pach, pach, pach! - wołała Mysz wymachując łopatką.
Nagle zaległa cisza. Mysz zaczęła się z wielką uwaga przyglądać Jasiowi. Odeszła w drugi koniec pokoju i zaczęła mówić ze smutkiem:
- Jasiu! Jesteś niegrzeczny! Jesteś niedobrym chłopczykiem! Jesteś niedobrym chłopczykiem, bo polujesz na mojego Melonika! Jesteś niedobrym chłopczykiem, bo strzelasz do mojego Melonika! To jest mój Melonik! Nie wolno strzelać do Melonika! Jestem strażnikiem Melona!
- Nie, nie jestem niegrzeczny. Nie jestem niedobry. Wcale nie strzelam do Melonika. Ja też jestem strażnikiem!
Mamie Jasia bardzo spodobała się ta chwila refleksji.

2.4.09

Bo tata nie dał buziaka!

Tuś przyszedł z pracy, przywitał się z wszystkimi i zaczął wybierać się z Melonem na spacer. Nastawiałam pranie i słyszałam z łazienki, jak tłumaczy Myszy, że zaraz wróci i że Melonik też musi zrobić siusiu.
- Dobrze - zgodziła się Mysz.
Trzasnęły drzwi i rozległ się straszny płacz. Wypadłam z łazienki z wizją maleńkiej Myszki zgniecionej ogromnymi pancernymi drzwiami, które odziedziczyliśmy po poprzednich właścicielach mieszkania:
- Natko, co się stało?!
- Bo... bo... bo... - łkała rozdzierająco Mysz - bo... bo Tata nie dał buziaaaaakaaaaaaaa! - rozszlochała się Mysz na całego.
- Ojej, to może popatrzymy przez okno i powiemy Tusiowi, że musi wrócić z buziakiem?
- Tak!
Królik oczywiście koniecznie musiał stać na parapecie z Natką.
- Tataaaaa! Tataaaaa! Tataaaaaa! - płakała Mysz - Już nigdy nie zobaczę Tatusiaaaaaa! - i nagle wpadła na pomysł: - A może powilczymy? Może Tata usłyszy wilczenie?
- Może rzeczywiście - starałam się ją pocieszyć, jak mogłam.
- Auuuuuuuu! Auuuuuuuuuuu! Mamo, wilcz ze mną!
Wilczenia Tuś niestety też nie słyszał, bo był z drugiej strony budynku, ale w końcu pojawił się w zasięgu Mysiego wzroku:
- Tato! Co ty sobie myślisz! - pouczała Tusia Mysz - Miałeś mi dać buziaka!
- O, to ja już wracam do domku, dobrze?
- Tak, wracaj tu!
Tuś zniknął, zamknęłyśmy okno i uspokojona Mysz z radością się do mnie przytuliła, szepcząc:
- Tatuś zgodził się wrócić, wiesz?