28.6.08

Treściwa forma

IKEA jest miejscem przyjaznym, szczególnie dzieciom, więc Mysz podczas zakupów szalała po całym sklepie. Pakowała się do łóżek, zjeżdżała ze zjeżdżalni, chowała się, nurkowała w pluszakach, kręciła się na fotelach, kładła niebieskie świnki skarbonki spać, układając je na poduszce i dokładnie przykrywając kołderką. My tylko pilnowaliśmy, żeby się nie zgubiła i niczego nie zniszczyła. Rozbrykana Mysz zaczęła nawet zaczepiać jakiegoś pana. Pan wydał mi się znajomy. Może to tata któregoś z moich byłych uczniów? Dał się wciągnąć Myszce do zabawy, uciekał przed nią z uśmiechem, chował się za pudłami, a szczęśliwa Mysz biegała, wołając:

- Pan! Akucieka! [ach, ucieka!] Chowa! [schował się!] Nie dam ci! Pan, jesteś? [gdzie jesteś?]

Przy kasach przypomniałam sobie, skąd go „znam”. Trudno mi go było rozpoznać, bo właściwie nie oglądam jego serialu. Teraz pewnie zawsze się do niego na ekranie uśmiechnę – pozwolił się wciągnąć mojej małej Myszce do zabawy i chichotała do niego rozpromieniona.

Tuś wziął Królika na brzuch w nosidełku, ja założyłam Myszce szelki i ruszyliśmy na drugą stronę parkingu do Świata Dziecka po nowy kubeczek dla Myszki i smoczek dla Królika. W sklepie wita nas cała armia rowerków. Mysz oczywiście chce się na któryś od razu wpakować, ale wszędzie są kartki z napisami, by nie sadzać dzieci. Rozumiemy – nie są to tanie rzeczy, zniszczenie czegokolwiek może być dla obsługi kłopotliwe. Problem jednak w tym, że nie jest to sklep dla starszych pań, które przyjdą, popatrzą i wyjdą. Jak sama nazwa wskazuje, to sklep z artykułami DLA DZIECI! Dzieci nie rozumieją, że na te wszystkie zabawki mogą sobie tylko popatrzeć. I tu jest wielkie pole do popisu dla rodziców: jak przekonać dziecko, żeby samo, bez płaczu i wybuchów histerii ominęło cały ten kolorowy plac zabaw. Przecież na placu zabaw wszystkiego wolno dotykać!

Udało nam się pokonać zapędy Myszy, znaleźliśmy to, po co przyszliśmy. Tuś poszedł do kasy, a ja tłumaczyłam Myszce, że teletubisie lubią być razem, więc należy je odłożyć. Mysz właściwie nie sprawiała kłopotów. Gdy już wychodziliśmy, zauważyła jednak wózek dla lalek. Taka spacerówka to bardzo ważna sprawa dla starszej siostry, więc natychmiast chwyciła wózek i ruszyła na spacer. Złapałam ją na drugim końcu rowerów i uśmiechając się pochwaliłam, że pięknie prowadzi, a teraz skręcimy tu i pokazałam kierunek powrotny. Chyba każdy rodzic zorientowałby się, że próbuję dyplomatycznie skłonić ją do odstawienia na miejsce zagrabionego wozu. Chodzi przecież o to, żeby nie wyrywać dziecku zabawek na środku sklepu, bo włączy syrenę alarmową, zacznie się szarpanina i żadna ze stron nie będzie zachwycona. Niestety skręcając wózkiem, przelotnie rzuciłam okiem na przyglądającego się nam ochroniarza, starszego już pana. To go najwyraźniej ośmieliło.

- To jest na sprzedaż! – warknął, nie dając cienia wątpliwości, że mógłby zachęcać nas do kupna czegokolwiek.

To nie było miłe! Przecież właśnie przeprowadzałam operację odebrania Myszy wózka, działałam więc w interesie sklepu. Skąd takie wrogie warczenie? Oczywiście nie wytrzymałam i palnęłam:

- Dobrze, w takim razie nie kupimy tego wózka!

- Pani mnie tu nie straszy! – huknął ochroniarz.

Nie będę ukrywać, mam niewyparzoną gębę i wymiana zdań nie była od tej pory uprzejma. Odstawiłam wózek, chwyciłam Mysz za rękę i baaardzo głośno wypaliłam:

- Wychodzimy, to nie jest sklep dla dzieci! Nie będziemy tu robić zakupów!

Pani ekspedientka próbowała łagodzić, tłumacząc, że przecież tam z tyłu jest miejsce do zabawy i tam wszystko można ruszać.Wyjaśniłam jej, że bawić się nie mieliśmy zamiaru, bo już wychodziliśmy. Nie mam też pretensji do sklepu o zakaz zabawy, bo rozumiem, że chronią swój towar. Jednak taka forma zwracania uwagi jest nie do przyjęcia. Wchodząc z dwulatką do sklepu z zabawkami, w którym nie wolno niczego dotykać, prowadziliśmy ją bez wywoływania dziecięcych awantur. Pilnowaliśmy, żeby nie pakowała się w żadne niedozwolone miejsca, cierpliwie odkładaliśmy na miejsce wszystkie rozrzucone przez nią zabawki. Właśnie odprowadzałyśmy wózek na miejsce. Pracownik Świata Dziecka nie musiał zwracać nam uwagi w tak agresywnej formie.

Zresztą ich strata. IKEA wie, że jeśli dzieci i ich rodzice polubią to miejsce, to będą tu wracać. Tworzy atmosferę, w której nawet znany aktor czuje się na tyle normalnie, że bawi się z małą nieznajomą w chowanego! IKEA wie, że to się zwyczajnie opłaca. Ten drugi sklep, a przynajmniej jego pracownik, wciąż się tego nie nauczył. Nie obchodzi go, że mając dwójkę małych dzieci, moglibyśmy wydawać tam jeszcze całe tysiące, urządzając dziecinne pokoje i plac zabaw w ogrodzie. Moglibyśmy zachęcać do tego sklepu innych młodych rodziców. Nie, zamiast zadbać o dobrą atmosferę, lepiej warknąć i upewnić się, że ci klienci już do nas nie wrócą.


24.6.08

Na Dzień Ojca

Dziś w prezencie dostałem od Frania mnóstwo pięknych uśmiechów i kilka godzin bezcennego wolnego czasu, podczas których leżał sobie w leżaczku i bawił się albo leżał w wózku i spał, a od Myszy formę dzierżawczą - Woda... Natki! - powiedziała, pociągając z zielonego kubeczka.
I jeszcze procedurę dwufazowego ściągania misy z truskawkami (faza pierwsza: z centrum stołu na brzeg, przeprowadzana z krzesła, faza druga - z brzegu stołu na krzesło, przeprowadzana z podłogi) i zachłannego wyżerania ich... z obrywaniem ogonków - widok, który odebrał mi na chwilę mowę.
I poranną wycieczkę po bułki. I Franiowe piski radości. I tyle innych cudów, z których część na pewno przegapiłem.
Czuję się bardzo obdarowany!