17.9.09

Na dymka z MM?

Usłyszałam w radiu, że pewna wdowa po pewnym słynnym mężu postanowiła zastrzec jego imię i nazwisko. Tak, tak, nie wizerunek, nie twórczość, tylko imię i nazwisko. Od tej pory bezpłatnie będzie można mówić jedynie "Marek G." Właściwie szkoda, że nie zastrzegła też wizerunku, bo do "Marka G." jak ulał pasuje też czarny prostokąt na oczach.
Podstawą tego czynu była ponoć nie pospolita chęć zysku, ale próba ochrony przed szarganiem słynnego nazwiska, jakie towarzyszy wyniesieniu do rangi ikony popkultury. Zamiar być może słuszny, ale czy na naszym maleńkim ryneczku nie przesadzony?
Owszem, nigdy nie wiadomo kto i kiedy stanie się ikoną. Zapomniana przez całe lata moja ukochana aktorka, Audrey H. od jakiegoś czasu regularnie gości na magnesach, segregatorach, kolczykach itd. Pojawia się tam na równi z Merilyn M., Elvisem P. i Jamesem D. "Twórcy" upodobali sobie szczególnie kilka zdjęć ze "Śniadania...", "Zabawnej buzi" i "Sabriny". Może liczą na to, że nikt nie pamięta, że nie zmarła ani nagle, ani młodo i jakoś zupełnie nie pasuje do tego grona? Dobrze przynajmniej, że pamiętają, że po kilkudziesięciu latach niezmordowanego palenia kilku paczek papierosów dziennie zmarła na raka płuc, bo inaczej jak MM trafiłaby jeszcze na dno popielniczki. Tak, tak, można już kupić nie tylko popielniczki, ale i wielkie wolnostojące popielnice z najsłynniejszą blondynką świata, a do zakupu zachęca slogan:
"Któż nie chciałby pójść na papierosa z Marilyn?"
No ja bym jednak nie chciała. Zdecydowanie.
Ale wracając do tematu - czy pan Marek G. jest gwiazdą na miarę MM, EP, JD czy nawet AH? Albo wdowa jest wyjątkowo dalekowzroczna, albo to wszystko to jedno wielkie G.