13.3.12

Trudna sztuka leczenia

MysiKróliki bawią się w szpital:
F: Zszywacz!
N: Jest zszywacz.
F: Uuuu. To pacjent. Natka, wiesz co? Ja tu niechcący zrobiłem dziurę, ale nie wiem gdzie, bo ona jest pod futerkiem. Przepraszam, piesku. [buziak] O, tu jest dziura. [buziak] No, już go nie boli.
--
N: Tlen!
F: Co?
N: Tlen!
F: Co?
MnM: Tlen, Franiu. Do podania dla misia.
F: Ale co to jest tlen?
N: To lekarstwo, no!
F: Ale jakie lekarstwo?
MnM: Franiu, teraz na przykład oddychasz tlenem.
F: Jaaa? [kilka bardzo głośnych i głębokich wdechów] Dobrze, to weź sobie ten mój tlen i go sprzedaj.

No i zgubiłam się.

Nasze zabawkowe porażki

- Mamo, do czego to służy?
- To są patyczki do lodów.
- Do bawienia?
- Nie, do jedzenia lodów.
- Ale mogą też być miecze?
- Nie bardzo, bo to byłaby broń, prawda?
- Nie, to BĘDĄ miecze!
--
Przypomniało mi się, że dawniej w Myszogrodzie zakazane były dwa typy zabawek: militaria i lalki Barbie. Fali lalek Barbie nie byliśmy w stanie powstrzymać gdy Mysz ruszyła do przedszkola, ale na broń w króliczych zabawkach dłużej mieliśmy wpływ - do czasu kiedy zbudował karabin z butów lalki Barbie. Z kozaczków.

12.3.12

Lubić - jak to trudno powiedzieć

- I jak po powrocie do przedszkola, Myszko? Ucieszyłaś się ze spotkania z Tosią?
- Tak, ale ona znowu mnie nie lubi.
- Jak to?
- No tak, bo ona mnie lubi, nie lubi, lubi, nie lubi, lubi, nie lubi, lubi. I ciągle chce się bawić z innymi!
- A na sobotę chcesz ją zaprosić?
- Oczywiście! Ona jest moją przyjaciółką! A jak się chłopaki śmiali, że mnie nie było, to mówiła mi, żebym się nie przejmowała.
- Widzisz, to jednak cię lubi.
- Tak, bardzo.
--
- Ja nie chcę iść do przedszkola, jestem bardzo chory!
- Króliczku, jesteś już zdrowy, a w przedszkolu jest przecież fajnie.
- Ale ja chcę zostać z tobą.
- A wiesz, że chłopcy się martwią, że nie przychodzisz? I pytają kiedy będziesz. Franio, Antek, Maciuś, Jaś...
- Ja Jasia nie lubię!
- Ojej, dlaczego?
- Bo on ciągle pyta tylko: "lubisz mnie, lubisz mnie?" i to bardzo trudno tak odpowiadać.

Igła w tarczycy

- Proszę pani, ten guz to taki graniczny jest, ale w sumie pani jest jeszcze młoda, więc dobrze, zlecimy kolejne badania.

Minęło kilka tygodni:
- Dobry wieczór, czy szatnia jest jeszcze czynna?
- A do jakiego pani idzie lekarza?
- Nie bardzo wiem, do gabinetu 143.
- Aaaa, biopsja! A to pani zdąży kurtkę odebrać. I niech się pani nie boi - panie to wszystkie takie wystraszone, a to nic takiego, wspomni pani moje słowa! Zobaczy pani!
To się chyba nazywa dodawanie otuchy. Tyle, że ja w przyjmowaniu nigdy nie byłam za dobra.

Jestem przed czasem, powoli zbliżam się do gabinetu. Drzwi uchylone, a ze środka dobiega:
- Pani S.? Pani wchodzi! Proszę, proszę, nie gryziemy.
No nie byłabym taka pewna - myślę sobie. W gabinecie czeka dwóch uśmiechniętych lekarzy.
- Proszę, niech pani sobie tu usiądzie. Prosimy skierowanie i wyniki USG... Dobrze, dobrze, no to jedziemy. Pani się niczego nie boi, to nic takiego, zobaczy pani.
- Jasne, to dlaczego wszyscy to powtarzają?
- Jak pani tak będzie ciągle gadać, to niczego nie znajdę.
- O, to może ja już nie przestanę gadać, wtedy guz sam zniknie i będę zdrowa?
- Albo jak pani przestanie gadać, to się pani uratuje?
- Fakt.
- No nie ma, naprawdę nie ma. Ty, pokaż mi to USG... No jasne, źle badanie...
"przeprowadzili? jestem zdrowa?" - myślę w panice
-... opisali. Pani ma tego guza z lewej strony, nie z prawej!
Nadzieja prysła. W końcu to tylko bańka mydlana.
- No to jedziemy jeszcze raz. Oooo, jest! O, jaki ładny! O, jaki piękny! Widzi pani? No, jeszcze chwila. No bardzo piękny. O, i już! Nie mówiłem, że nie ma się czego bać?

No mówił, mówił, nie on jeden zresztą. Ale tak prawdę mówiąc, jeśli chodzi o komplementy, to pierwszy raz podobał się komuś mój... guz. Zastanawiam się teraz - zboczenie zawodowe, czy też cieszył się, że na oko wygląda na łagodny?

Mam nadzieję, że to drugie. Dowiemy się za dwa tygodnie.

11.3.12

Dla W. Sz.

Pewien kleryk z Sandomierza
wychowywał kiedyś jeża.
Jednak był to jeż bogaty,
uciekł więc z kleryczej chaty.