6.1.12

Urodzinowy koszmar

Przeziębiłam się. Znowu. To obecnie stan niemal permanentny.
Leżę w łóżku i śpię, a Tuś przynosi mi gorącą herbatę z sokiem malinowym i lekarstwa - to na gorączkę, to na katar, to na bolące uszy, to na wszystko razem. A ja dalej choruję, więc leżę. I śpię. I leżę. I śpię. I śpię. I śpię.
Tymczasem schodzą sie urodzinowi goście Frania. A ja choruję i śpię.
Dzieci zaczynają po mnie skakać, a ja śpię. Choruję i śpię.
Kolejni rodzice nie wiedzą co ze soba zrobić, ale przecież nie powiedzą swoim pociechom, że wychodzą, bo dopiero przyszli. Na urodziny do Frania przyszli. A tymczasem ja w piżamie, w rozmemłanej pościeli, nawet od ściany się nie odwracam. Śpię.
Konfuzja rośnie, nikt nie wie już jak się zachować. Wtedy nagle zdaję sobie sprawę z tego, że choruję od tak dawna, że nie przygotowałam dla Frania tortu urodzinowego. Na stole wyciągnięte przez Tusia paluszki i chrupki, ale tortu nie ma, a to urodziny.
Zmuszam się do wstania, siadam przed rodzicami, przepraszam ich, oni udają, że nic się nie stało.
W dawnych koszmarach śniłam o szkolnym nieprzygotowaniu, a teraz o nieprzygotowaniu urodzin dla dzieci!