21.6.08

Poczytaj sobie mamo!

Jakiś czas temu zebrało się w jednej z prywatnych stacji telewizyjnych grono młodych mam i dzieliło doświadczeniami własnego macierzyństwa. Bez ogródek opowiadały o swoim złym samopoczuciu, o depresji. Nie przepadam za takimi zlotami, ale tym razem obejrzałam. Sama niezbyt dobrze radziłam sobie z depresją po urodzeniu się Myszki, więc chętnie słuchałam. Nie zrobiły na mnie wrażenia opowieści o złym samopoczuciu, o okropnym wyglądzie, o niewyspaniu i tym podobne. Poruszyło mnie dopiero oświadczenie jednej z dziennikarek, że po urodzeniu synka przez dwa lata nie przeczytała ani jednej książki.

DWA LATA!

Jak to możliwe, myślałam sobie, jak można tak długo wytrzymać bez czytania? Sama zwykle czytam kilka książek jednocześnie, choć z braku czasu trwa to czasem bardzo długo. Przez całe lata zawsze nosiłam w plecaku jakąś książkę z ulubionej serii „Na ścieżkach nauki”. Żeby okładki mniej się niszczyły, samoręcznie i własnodzielnie zrobiłam uniwersalną obwolutę z bardzo grubej strony starego kalendarza. Poszerzałam albo zwężałam ją w zależności od grubości aktualnego nadzienia. Niestety w końcu trafiła na „Historię bomby atomowej”, która okazała się tak opasła, że okładka już nie nadawała się do przeróbek i tkwi na tej bombie do dziś.

No tak, ale właściwie kiedy ostatnio przeczytałam coś z tej mojej ulubionej serii? Chwila namysłu. Jakoś tak przed urodzinami Myszki? Tak, chyba od tamtej pory nic z tego nie czytałam.

Mysz ma już prawie dwa lata.

Dobrze, ale ta seria to przecież nie była jedyna moja lektura. Lubię też opowieści z dziejów narodów, ostatnio czytałam „Historię Imperium Rosyjskiego” Michaiła Hellera (nie mylić z Michałem Hellerem, księdzem i nagradzanym popularyzatorem nauki w jednej osobie). Hm, ale jakoś nie dokończyłam tego czytać. O ile pamiętam, dotarłam do carycy Katarzyny II, która nie mogła pojąć, jak można jeść na srebrnej zastawie przy stole z połamanymi nogami. Zastygła w swoim zadziwieniu i jak długo już tak tkwi? Zaraz, zaraz, czytałam o tym w dniu, w którym zaczęła się rodzić Myszka.

Prawie dwa lata temu

Kiepsko to zaczyna wyglądać. O, ale lubię też czytać o tym, jak powstawały nowe prawa naukowe, nowe wynalazki - może coś z historii nauki miałam w rękach ostatnio? No przecież, że tak! Dostałam od Tusia całą wielką „Historię fizyki” Kajetana! Tak, ale... okazało się, że jest za ciężka na czytanie w łóżku. Lepiej, żeby nie upadła na główkę Natalce.

Która ma już prawie dwa lata.

No pięknie, oburzyłam się na panią dziennikarkę, a sama co? Okazuje się, że od dwóch lat nie tknęłam nawet kijem książek, które były dla mnie przecież takie ważne!

Nie znaczy to, że rzuciłam czytanie. Nie poradziłam sobie co prawda z „Biegunami” Olgi Tokarczuk. Pewnemu panu zaginęli tam żona i syn, a odkąd urodziła się Mysz, mam problem z podobnymi tematami, więc bałam się wrócić do lektury. Pech chciał, że to było prawie na początku książki...

Nie poddaję się jednak, wciąż czytam, ale są to już zupełnie inne książki, znacznie łatwiejsze - być może dlatego, że trudno się skupić, nie wiedząc, czy za chwilę ktoś nie oderwie mnie od lektury. Na szczęście nie ograniczam się tylko do wierszyków i bajek i w ciągu tych dwóch lat przytrafiło się kilka lektur, które mogę bardzo polecić! Oj polecam je, polecam:

- dla miłośników wycieczek w krainę absurdu "Z powrotem" Zbigniewa Batko

- Jerome K. Jerome "Trzech panów w łódce", to klasyka, wiadomo

- dla wielbicieli polskich gór, a Tatr i Bukowiny w szczególności, Antoni Kroh napisał "Sklep potrzeb kulturalnych"

- "Syzyf & S-ka" Ludwika Lewina jest po prostu dla wszystkich

- nie tylko dla varsavianistów polecam natomiast "Long-play warszawski" Stanisława Marii Salińskiego.

- wspomnienia Tessy Capponi-Borawskiej "Moja kuchnia pachnąca bazylią" dla tych, którzy o potrawie lubią wiedzieć więcej, niż tylko jak ją przyrządzić. Zresztą temat dobrych książek kulinarnych jest tak duży, że post o nich dopiero dojrzewa w spiżarni.

Lektury to niezbyt ciężkie, a genialne! Miłego czytania!

19.6.08

Usypianie tatą

Kiedyś to było proste. Osiem kilo sennej Myszy na rękach, tańce i śpiewy do niezastąpionych kołysanek-utulanek Magdy Umer i Grzegorza Turnaua. Poziom trudności odliczałem utworami. Nauczyłem się na pamięć zaledwie sześciu pierwszych, bo do dalszych rzadko zdarzało się Myszy dotrwać. Jeszcze saperska robota - odkładanie bomby tak, aby nie wybuchła (płaczem). I reszta wieczoru dla nas.
Potem było tak samo, tylko czternastokilowa Natka w pewnym momencie ręką wskazywała, że już można położyć ją do łóżka i zacząć udawać kłodę. Jeden jedyny raz zamiast leżeć, zacząłem reagować na poklepywanie, wydając głosy zwierząt. Radości nie było końca, a zasypianie zeszło na plan dalszy. Bardzo odległy. Właściwie - zeszło na amen. Długo wtedy wyciszałem jej wesołe kwiki.
Odkąd Mama chodzi do pracy, Natka rzadko zgadza się na kołysanki, słuchanie bajek (nowość!) czy w ogóle usypianie Tusiem. Ćwiczę więc usypianie od nowa, tym razem małego faceta. Franka występy artystyczne w zasadzie mało interesują. Nieźle reaguje na telewizor - kiedy nie jest bardzo nakręcony, oczy ma szkliste już po paru minutach, tak trzymać! Jeśli nie ma ochoty na sen, to na rączki, kocyk na głowę jak sokołowi kaptur i ignorując myczenie spod kocyka, śpiewać w kółko o niebie, co idzie ciemną nocą. I cicho ptaszki, bo usłyszy kot kulawy i was po-roz-dra-py-wa. Albo kos - i porozgwizdywa. Koń porozwierzgiwa, słoń porozdeptywa, pies porozszczekiwa, szczur porozpiskiwa, byk poroztratywa, wół porozrykiwa, wilk porozwywywa, lew porozszarpywa, wąż porozsykiwa...
No co? Przecież bym jajo zniósł z nudów.

Wieczorne dialogi na cztery poduszki nogi

- Mama, obuć, obuć! Mama, tawaj! Mama! Obuć! Tawaj! Mammaaaa!
- Słucham, kochanie?
- Spać!

17.6.08

To już przekupstwo czy jeszcze pocieszanie?

Mysz wpadła dziś w szał. Nie przesadzam. Składałam rano łóżko, gdy nagle zaczęła na mnie krzyczeć, wyrywała mi z rąk kołdrę, pakowała się do skrzyni na pościel, wyrzucała z niej poduszki, waliła we mnie pięściami. Całą sobą próbowała przeszkodzić. Chwilę zajęło mi zrozumienie, co się właściwie dzieje. Natychmiast zaczęłam bardzo mocno ją obejmować, ale ona dalej mnie biła, krzyczała, wyrywała się. Byłam w szoku - takie zachowanie można zobaczyć na filmach, w programach o niesfornych dzieciach czy w centrum handlowym, ale u Myszki? U Myszki to niemożliwe! Co się stało?
Otóż nie chodziło ani o kołdry, ani o poduszki, ani nawet o prześcieradło. Chodziło o sposób i porę składania łóżka. Zwykle świetnie i długo bawimy się podczas tej czynności, a często ścielenie łóżka ogranicza się do ułożenia pościeli i przykrycia jej kocem, bo dzieciaki bardzo lubią pokładać się w naszej pościeli, wtulać w nią, chować pod kołdrą (to na razie tylko Mysz) albo uciekać w zakamarkach między poduchami.
Od mniej więcej miesiąca są jednak takie dwa dni w tygodniu, kiedy pościel znika z łóżka bardzo szybko i bardzo wcześnie, kiedy nie ma czasu na zabawę poduchami - to dni, kiedy Mama idzie do pracy. Do MysiKrólików przychodzi wtedy Babcia. Myszka bardzo kocha Babcię i jest szczęśliwa, gdy Babcia przychodzi (a jak jeszcze przyprowadza Hipcia, to już szczyt szczęścia). Ale przyjście Babci to jedno, a wyjście Mamy to zupełnie co innego! Na to Mysz nie wyraża już zgody. A pośpieszne zbieranie pościeli o poranku to właśnie znak, że Mama wychodzi na kilka godzin - Mama wychodzi do pracy. Tuś pracuje "od zawsze", więc to nic dziwnego, że wychodzi, ale żeby Mama też? To niedopuszczalne!
Dla Myszki to już mój drugi powrót do pracy. Gdy miała rok, udało mi się na kilka miesięcy "pójść na urlop". Bałam się, jak zareaguje. Nie płakała, gdy wychodziliśmy - wdrapywała się na Babcię i radośnie mówiła nam "papa". Cieszyłabym się z tego, gdyby nie fakt, że jednocześnie postanowiła się na mnie obrazić. Nie chciała się ze mną witać, nie chciała się do mnie tulić, nie chciała ze mną zasypiać. Byłam już na skraju załamania, gdy w samym środku nocy Mysz obudziła się z płaczem i wtuliła we mnie tak bardzo, bardzo mocno. Wtedy "wybaczyła" mi.
Teraz jest zupełnie inaczej. Mysz nie uśmiecha się do nas, nie mówi "papa". Teraz Mysz nie chce wypuścić mnie z domu. Nie tylko do pracy - na krótkie zakupy czy po prostu ze śmieciami też! Rozmawiam z nią, tłumaczę, obiecuję szybki powrót - nic nie działa. Odpuszcza dopiero gdy obiecam, że przyniosę coś na co dzień zabronionego, najlepiej bułeczkę albo czekoladkę. Dopiero wtedy otrzymuję zezwolenie na wyjście, a Myszka przestaje wczepiać się we mnie i rozpaczać. Zwykle pamięta tę obietnicę i rozlicza mnie z niej po powrocie.
Mogę wyjść do pracy, do sklepu, do śmietnika, ale co z tego? Nie opuszcza mnie uczucie porażki. Wydaje mi się, że muszę przekupić własną córkę, żeby mnie wypuściła z domu. Tuś tłumaczy mi cierpliwie, że nie przekupuję Myszy, tylko łagodzę jej cierpienie. Przekupstwo jest wtedy, gdy obiecujemy/dajemy coś komuś po to, żeby coś zrobił, a ja obiecuję/daję jej coś, żeby czekanie było łatwiejsze do zniesienia. To bardzo piękne wyjaśnienie, ale niestety nie pomaga. Wciąż czuję się źle. Nie chcę wymyślać sztuczek, by przekonać własne dziecko. Gdzieś w środku wciąż czuję, że to przekupstwo i zupełnie nie mogę sobie z tym poradzić.