23.10.12

Bo zupa była ze słonia

Tata na Myszogrodzie gotować lubi, aby nie codziennie. Trudno mu tylko powstrzymać się od "poprawiania" potrawy za pomocą kolejnych "ulepszeń". Mysz, jako ta bardziej dojrzała i do tego kobieta świadoma jest emocjonalnej traumy, jaką gotującemu sprawia krytyka jego kuchni. Dlatego często zwracając miskę z niedojedzoną kolorową breją, uśmiecha się promiennie i mówi:
- Dziękuję bardzo, tatusiu! Za smaczne było dla mnie.

Bo zupa była za słona

MnM nie do końca radzi sobie w kuchni, wiadomo o tym nie od dziś. MysiKróliki wiedzą jednak, że krytyka powinna być konstruktywna i nie powinna załamywać krytykowanego:

MnM: Króliczku, próbowałeś już obiadek?
Królik: Taaak. A wiesz mamo, że jak tata gotuje, to codziennie mu się udaje?

MnM: Proszę, Króliczku, to twoja kanapeczka.
Królik: O, dziękuję, całkiem niezła jak na mamę.

27.8.12

Idzie nowe.

Każdy dom ma swoje tajemnice. Na przykład ukrywa przed mieszkańcami jakiś przedmiot i przez całe lata broni go przed odnalezieniem przez domowników. U moich rodziców jest to środek-od-wiosła (przez wszystkie te lata skleił się z tego jeden wyraz) - metrowy drewniany drąg, który zaginął w roku osiemdziesiątym piątym zeszłego stulecia. Zewnętrzne drągi z piórami nigdy nie zaginęły i leżały spokojnie na własnej ojca roboty pawlaczu.
W naszym domu zaginiony był klosz lampy kuchennej. Szukaliśmy go przez pięć lat i dziś właśnie odnalazł się dokładnie w tym miejscu, w którym oboje go szukaliśmy.
Tuś miał łzy w oczach. Z dumą umieścił klosz we właściwym miejscu.
Kuchnię wypełnia teraz spokojne, przytulne światło domowego ogniska.
To koniec jednej i początek zupełnie nowej ery.
--
A skoro już o początkach mowa, z przyjemnością zawiadamiamy, że nasza sześcioletnia już Myszunia za tydzień stanie się "szkolakiem", jak to pięknie wyekstrasobiepolowała.
W związku z tym doniosłym wydarzeniem postanowiliśmy zabezpieczyć nasze blogi hasłem. Jeśli chcielibyście uzyskać dostęp, napiszcie prosimy na adres: myszogrod@gmail.com.

12.8.12

A ja szyję i szyję i niedługo przeszyję...

Nigdy nie potrafiłam szyć. Nigdy!
Wszycie guzika graniczyło u mnie z obłędem, a uszkodzone ubrania trafiały na dno szafy z nadzieją nie trafienia na nie już nigdy, nigdy, nigdy!
Ale kilka miesięcy temu, gdy szykowaliśmy się do naszej wielkiej wyprawy, zauważyłam, ze właściwie brakuje mi spodni. To już nie było "ja nie mam co na siebie włożyć", to była jedna para rozpadająca się na szwach.
I wizja rajdu po galeriach handlowych.
O nie! Tego już było za wiele - przecież nie miałam się w co ubrać, żeby się na te zakupy wybrać.
I tak pojawił się pomysł szycia.
MnM i maszyna do szycia? Niemożliwe!
Ale zaraz, "skoro Zośka z góry może szyć, to co w tym może być trudnego?"
To właściwie geometria, prawda? Tylko taka bardziej giętka.
I tak od myśli do myśli kupiliśmy maszynę.
Przeczytałam instrukcję i uszyłam sobie spodnie. Właściwie to cztery pary od razu. W trzy dni i dwie noce, bo musiałam je zabrać na wyprawę.
Wprawne oko wypatrzy je na naszych zdjęciach, bo właściwie nie nosiłam tam nic innego.
A teraz pomysły same pchają mi się do głowy i szyję dla każdego kto za głośno nie protestuje.
Jeśli więc macie jakieś potrzeby, nie krępujcie się, z przyjemnością nauczę się jak ich nie popsuć :)
A to kilka próbek:
 Mysz i Helenka, czyli Dzwoneczek i Wróżka Ogrodowa 
(Mysz niezadowolona, bo dlaczego ma pozować do zdjęć?!)
 
Ciocia Ania i jej szyta w tajemnicy sukienka
(krojona z "pożyczonej"koszuli).
 - Oj mamo, ile jeszcze tego pozowania?!
- Może jeszcze tylko jeden obrót, dobrze? I jeszcze jeden w spódniczce.

Wszelkie rady i krytyki przyjmę ;)

9.8.12

Po powrocie

Kochani, przepraszamy, że nasz film się tu urwał.
Podczas naszej podróży byliśmy już tak zmęczeni, że udało nam się tylko zamieszczać (choć też nie zawsze systematycznie) zdjęcia na Króliczarni.
Zapewniam, że wróciliśmy cali, szczęśliwi, niezbyt wypoczęci i gotowi do dalszych podróży, na które Was oczywiście zabierzemy.
Chwilowo byczymy się w chacie za wsią czekając na napływ sił do... chyba do wszystkiego właściwie ;)
MnM nabywa nowych umiejętności w dziedzinie dotąd zupełnie niedostępnej, jaką jest...
nie, nic więcej nie dodam - muszę jeszcze trochę nabyć, żeby się chwalić.
Ale zdjęcia niebawem :)

18.5.12

Monte Carlo i okolice

Przyjazny kemping Delfino był pierwszym, na którym spędziliśmy dwie noce. Potem ruszyliśmy dalej Via Aurelia - dwa milenia temu była rzymską drogą, dziś jest zatłoczona, wąska, kręta i niezrównanie piękna.

 Pogoda nam się chwilowo spaskudziła, ale na takiej trasie w szoferce i tak jest gorąco.

Coraz więcej nadmorskich willi i pałacyków, coraz mniej wolnego miejsca.

Domy tłoczą się jedne na drugich - o wjeździe pomiędzy nie naszą kobyłą strach myśleć.

Widzieliśmy Ferrari, Maserati, Bentleye, Rolls-Royce'y, jednego TVR-a, ale zdjęcie zrobiliśmy właśnie jemu: La Deuche victorieuse!

Orle gniazdo i ptaszyska. W tym jedna sroka.

Franio szykuje się do startu...

Na obiad!

Te niezliczone jachty i jachciki to wcale nie Monako, tylko Beaulieu-Sur-Mer. W Monako zrobiliśmy niewiele zdjęć, bo ogryzaliśmy palce do krwi, ponieważ miasto to, choć wielkomiejskie, jest okropnie ciasne, zatłoczone i wrócimy tam czymś mniejszym. Może skuterem?

Specjalnością Cafe del Mare są wielkie hamburgery i piękne uchwyty na wiaderka z lodem.

Pod stołem jest dość miejsca na najmniejszy teatr na świecie, jego aktorów i publiczność w dwojej osobie.

 - Mamusiu, a zobacz teraz!

 Dzieci najbardziej lubią makaron.

Najlepiej z masłem.

 A tatuś - morskie robaczki.

- Ja też jem robaczka!

 - I ja też! - Łe, ale tata naprawdę!

Jeszcze parę zmęczonych kłapnięć powieką na krajobrazy i architekturę... 

... i wjeżdżamy do krainy czerwonych skał.

Z Zuccarello przez Castelvecchio di Rocca Barbena do Grot Toirano.

O miasteczkach Zuccarello, Castelvecchio di Rocca Barbena, Balestrino, Grotach Toirano i wielu jeszcze innych miejscach dowiedzieliśmy się od nieocenionego pana Antonia, który ma na imię zupełnie inaczej, właściciela kempingu Delfino. Uważał, że jego obowiązkiem jest opowiadać o okolicy wszystkim, którzy tego słuchać chcą. Było to absolutnie odosobnione uważanie wśród właścicieli wszystkich odwiedzonych przez nas kempingów. Pan Antonio dał nam nawet własnoręcznie opracowany przewodnik po ciekawostkach otaczających miasto Albenga (w każdym razie otaczających je z tej strony, z której nie otacza go morze).

Zucarello słynie z romańskiego mostu:
 
Nie tylko my doceniliśmy jego urok - w latach sześćdziesiątych znalazł się na okładce "Time'a".

Oczywiście musieliśmy wpakować się do strumienia pod mostem,
 
gdzie MnM wpakowała się w kolce, a ściślej kolce wpakowały się w jej... no w nią. Szczególnie w palec u stopy.

Miasteczko zostało złożone w 1248 roku u podnóża istniejącego już zamku, którego ruiny ocalały do dziś.
Zuccarello zbudowane jest wzdłuż jednej ulicy (jedynej wybrukowanej ulicy, dodajmy), z kilkoma maleńkimi uliczkami (liguryjskie carrugi) powyżej niej. Wejścia do miasta broni wieża z rzeźbą jednej ze znamienitszych mieszkanek miasteczka z... 2007 roku. Oryginał leży w katedrze w mieście Lukka. Oryginał rzeźby też i jest dłuta kogoś słynnego. Zapomnieliśmy sfotografować tabliczkę.
Brama wjazdowa ostrzega - taka właśnie jest szerokość głównej ulicy, więc jeśli się nie mieścisz, nie wjeżdżaj!
Po obu stronach wybudowano kamieniczki z arkadami, pod którymi można schować się nie tyle przed słońcem, co przed przejeżdżającym samochodem.
 Wszystkie domy połączone są przeciwtrzesięnioziemnymi wspornikami. WSZYSTKIE.

Mysz z dumą popijała swoją wodę z kieliszka. Nie odrywając jednak wzroku od Barbapapy na szklance Tusia.

Z Zuccarello wyruszyliśmy przez góry i przełęcze do Castelvecchio di Rocca Barbena.

Po drodze mijaliśmy ruiny opuszczonych miasteczek.

Te wstążki pod nami, to oczywiście droga, którą jechaliśmy przed chwilą, ale po Alpach zdążyliśmy już do tego przywyknąć. No, prawie wszyscy.
Castelvecchio di Rocca Barbena jest najstarszym miasteczkiem regionu. Domy zbudowane tu są ze starego kamienia, na dachach tarasy, a okna obramowane na biało.
Zamek został zbudowany przez rodzinę Clavesana w XI w.
Starożytny burgus plebis, czyli otaczające zamek centrum miasteczka Balestrino opuszczono po trzęsieniu ziemi. Pełno tu romańskich ruin, pojawiających się tu i tam kotów, wszechogarniającej ciszy i duchów historii. Zaś w niedalekim całkowicie opustoszałym Bussana Vecchia mieszka hipisowsko-artystyczna komuna. Wiodące tam drogi były jednak za wąskie dla naszego kampera.

Niektórzy tutejsi są wyluzowani jeszcze bardziej niż mieszkańcy Bussana Vecchia.

Grotte di Toirano to zespół jaskiń w Vallone del Vero (Dolinie Prawdy). Odkryto ich już ponad 70.
My odwiedziliśmy Grotta della Basura (Jaskinię Czarownicy) połączoną tunelem z Grotą św. Łucji.
Około 12 000 lat temu zamieszkiwali grotę ludzie. Zostawili po sobie odciski dłoni i stóp (w tym dziecięcych).
Mieszkały tu także niedźwiedzie (Ursus spelaeus), które pozostawiły po sobie cmentarzysko.
Niestety nie mogliśmy fotografować kości. Zrobiliśmy za to zdjęcia wyglądających jak koralowce jaskiniowych tworów, które wykrystalizowały po nagłym ochłodzeniu się wody, pod którą się znajdowały.
 
 Lagus spelaeus oraz Mus spelaeus
 
To tzw. jaskiniowa szynka parmeńska i wyrosłe (ludzką ręką) szczyty jaskiniowej kaplicy św. Łucji.

To był nasz ostatni dzień we Włoszech. Po nocy na ostatnim kempingu przed granicą, na którym pierwszy raz w życiu widzieliśmy kaktusy pnące,
 rankiem wjechaliśmy do Francji.

Więcej zdjęć tradycyjnie na kroliczarnia.blogspot.com

17.5.12

Akwarium w Genui

Genueńczycy postanowili uczynić swój stary port atrakcją turystyczną i w tym celu zbudowali w nim akwarium. Udało się.

Witamy drogich gości.. cieszymy się, że wpadliście. Jeszcze bardziej byśmy się cieszyli, gdybyście wpadli naprawdę.

Zawsze uważałem, że mureny są źle wychowane. Ale nie sądziłem, że znają gest Kozakiewicza.




- Tato, tato, zobacz jakie wielkie zęby! - dzieci wyławiają z ciemności ryby głębinowe.

O dziwo wśród rekinów pływały też różne inne ryby. Widać dobrze je tu karmią. A wrodzona, niepohamowana krwiożerczość i żarłoczność to mit.
 Ale wolałbym tego nie sprawdzać osobiście.

Ryba piła i teraz leży na dnie. A tak naprawdę to bez przerwy pływa.
 
Foki mają smutne spojrzenie, ale to tylko złudzenie.

 Świetnie się bawią w swoim więzie... znaczy przytulnym domku.
 Tym rybkom nikt nie współczuł, bo to piranie. My, sentymentalne ssaki, jakoś ich nie lubimy.

Natka po prostu pokazuje, jak wstrzymuje oddech pod wodą. Wcale nie jest zachwycona.

Krótką chwilę obaj gapiliśmy się na siebie przez szkło. 
- Bu!  Franio straszy pingwiny.

Sssssłucham. Masz do mnie jakąś ssssprawę?

 Wpadanie niechcący do terrarium jest niestety zabronione. Chcący - tym bardziej.

Taaaaaka ryba!
Ale tu jest fajnie!
 Ta płaszczka ma różowy nosek i wystawia go z wody, bo...

- Zobacz, płynie tutaj!

... bo ta płaszczka uwielbia, gdy się ją głaszcze. Delikatnie i nie za blisko skrzel.

 - Pa pa, morskie stwory. Idziemy na kolację. Tatuś obiecał was już nie jeść za dużo.