19.6.08

Usypianie tatą

Kiedyś to było proste. Osiem kilo sennej Myszy na rękach, tańce i śpiewy do niezastąpionych kołysanek-utulanek Magdy Umer i Grzegorza Turnaua. Poziom trudności odliczałem utworami. Nauczyłem się na pamięć zaledwie sześciu pierwszych, bo do dalszych rzadko zdarzało się Myszy dotrwać. Jeszcze saperska robota - odkładanie bomby tak, aby nie wybuchła (płaczem). I reszta wieczoru dla nas.
Potem było tak samo, tylko czternastokilowa Natka w pewnym momencie ręką wskazywała, że już można położyć ją do łóżka i zacząć udawać kłodę. Jeden jedyny raz zamiast leżeć, zacząłem reagować na poklepywanie, wydając głosy zwierząt. Radości nie było końca, a zasypianie zeszło na plan dalszy. Bardzo odległy. Właściwie - zeszło na amen. Długo wtedy wyciszałem jej wesołe kwiki.
Odkąd Mama chodzi do pracy, Natka rzadko zgadza się na kołysanki, słuchanie bajek (nowość!) czy w ogóle usypianie Tusiem. Ćwiczę więc usypianie od nowa, tym razem małego faceta. Franka występy artystyczne w zasadzie mało interesują. Nieźle reaguje na telewizor - kiedy nie jest bardzo nakręcony, oczy ma szkliste już po paru minutach, tak trzymać! Jeśli nie ma ochoty na sen, to na rączki, kocyk na głowę jak sokołowi kaptur i ignorując myczenie spod kocyka, śpiewać w kółko o niebie, co idzie ciemną nocą. I cicho ptaszki, bo usłyszy kot kulawy i was po-roz-dra-py-wa. Albo kos - i porozgwizdywa. Koń porozwierzgiwa, słoń porozdeptywa, pies porozszczekiwa, szczur porozpiskiwa, byk poroztratywa, wół porozrykiwa, wilk porozwywywa, lew porozszarpywa, wąż porozsykiwa...
No co? Przecież bym jajo zniósł z nudów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.