25.8.09

Skarpo ty moja... całkiem spacerowa...

Miałam dotrzeć na Krakowskie. Nic wielkiego. Ale rowerem. Hmm...
Od kiedy pojawiły się MysiKróliki, nie wjeżdżam rowerem na jezdnię. Nic prostszego, przecież Krakowskie Przedmieście leży w centrum miasta, całkiem sporego nawet i ścieżki rowerowe z całą pewnością tam są. Wystarczy przebić się przez Mokotów, a potem skarpą dotrę już z całą pewnością do celu.
Mokotów, wiadomo, chodniki, chodniczki, przechodnie, ale przedostałam się aż do Bagateli nie czyniąc nikomu szkody - dobra nasza. Teraz tylko już dotrzeć na tę skarpę.
W Alejach Ujazdowskich jakże miła niespodzianka! Ścieżka rowerowa! Prawdziwa! Trochę niepiękna, czarna od asfaltu i ogólnie bez polotu, ale JEST! Dojadę nią aż do Trasy Łazienkowskiej i fru do skarpy.
Jadę sobie tą niepiękną, ale równiusieńką czarną ścieżką, przyjemnie mi... Słonko świeci, Chopin w niebo zapatrzony, ptaszki śpiewają, rowerzyści z przeciwnej strony płynnie na moją ścieżkę z Agrykoli skręcają... Ale ja prosto, ja nie chcę ze skarpy - ja chcę na skarpę!
Zaraz, co to? Hamuj!!! Ufff... Nie zwaliłam się z nagle urwanej ścieżki do zapiaszczonego dołu, a nawet nie rozjechałam pracujących tu robotników. Niezbyt zgrabnie, jak to spieszony rowerzysta, przestawiam się na imitację chodnika obok i przechodzę przez Agrykolę.
Krótki spacer między rusztowaniami do Trasy, potem w stronę Zamku i fru na skarpę!
Dojechałam do kładki, no teraz to już będzie łatwo!
Ups, zapomniałam, że powinnam skręcić w głąb Parku Ujazdowskiego i zaliczam kolejne krawężniki na Jazdowie, przeklinając brak oznaczeń ścieżki rowerowej. Achaaaa! Bo tu wcale nie ma ścieżki rowerowej, tu są alejki do spacerowania! Tyle razy tędy spacerowałam i że też nigdy nie zwróciłam uwagi na to, że rowerzyści są tu nielegalni!
Nie szkodzi - jest rano, mało spacerowiczów, kilka piesków, spokojnie dojadę sobie na Uniwersytet tą skarpą.
Kładka na Górnośląską. Hamuj!!! Wjechać wjechałam, ale zamiast zjazdu są... schody! Dobrze, że ktoś z boku szyny przyspawał i nie muszę znosić roweru, bo lekki to on nie jest.
Wsiadłam na rower, dojadę już sobie na Krakowskie tą skarpą.
Jadę sobie ubitą ścieżką, przyjemnie mi... Słonko świeci, pieski biegają, ptaszki śpiewają, ścieżka się kończy...
Kończy się? Jak to? No oczywiście! To przecież taras, na który przychodziłam na spacery z Babcią! Tylko dlaczego moja ścieżka kończy się schodami i muszę zjechać między drzewa, żeby nie wywinąć orła? A, no tak, bo to nie jest ścieżka rowerowa, tylko ścieżka spacerowa!
No dobrze, dobrze, ale teraz to już Na Skarpie i dotrę na to swoje Krakowskie skarpą.
Jadę sobie kocimi łbami, mijam Muzeum Ziemi (tam znów prowadzał mnie w dzieciństwie Tata), zbliżam się do kładki nad Książęcą i... hamuj!!!
Kładka w remoncie. Jest przejście, ma około pół metra szerokości, na mój widok przyspieszył i wpakował się w nie robotnik niosący jakąś gumową (?) płachtę. Idzie. Nie spieszy mu się, w pracy jest. Idzie. Całym sobą idzie. Przejście się rozszerza, ale pan środkiem idzie - płachta radośnie podryguje, zajmując całą szerokość przejścia.
Jestem po drugiej stronie. Nie chcę zjeżdżać pod most Poniatowskiego, więc postanawiam wrócić do Nowego Światu i przebyć Rondo de Gaulle'a pieszo. Potem powrót na skarpę, kładka nad Tamką, Bartoszewicza i dotrę na Krakowskie. Tą skarpą.
Nie, tu też nie ma ścieżek rowerowych. Tu są ścieżki spacerowe. Też niby je znałam, ale idąc piechotą, schodów się nie zauważa. Takich na przykład jak te do kładki na Tamce...
Nic to, wrócę Okólnikiem do Kopernika i dotrę sobie na to Krakowskie. Choć nie skarpą...
Oj, ale tu jakiś remont. Ulica częściowo ogrodzona. Stoją samochody. Nie szkodzi, przejdę między nimi, potem Okólnik, Kopernika... Coś ciasno te samochody tu stoją... Jeden od drugiego odległy o jakieś 40 - 60cm. No nie - górą mam ten rower przenosić?!
- Przejdzie pani, przejdzie! - woła pomocny pan robotnik z grupki stojącej przy ogrodzeniu. Nawet nie zauważyłam, że radośnie przyglądają się moim próbom przejścia przez jezdnię. Pomogło, ośmieliłam się - co mi tam cudzy zderzak! Przeszłam bez draśnięcia - i dobrze, bo nie wiem, na jak długo by mi tej śmiałości starczyło...
- Ładny rower. Wojskowy? Ciężki chyba, co? - panowie nadal podnosili mnie na duchu. Lepiej by mi się zrobiło, gdyby podnieśli mi rower, ale nie można mieć wszystkiego.
Trochę rowerem, trochę pieszo dotarłam w końcu do celu. Niespecjalnie tak jak planowałam.
Wybierając trasę, nie brałam pod uwagę Nowego Światu, bo tam tłum. Wracałam jednak właśnie tą ulicą. Tak, tak, ULICĄ! Odpuściłam już sobie skarpę. Na niespodziewaną ścieżkę trafiłam przy Trasie Ł, ale i tak niedługo nią jechałam, bo zaraz skręciła na północ, a ja chciałam na zachód...
Za to w nagrodę za przebycie schodów i podziemia przy Rondzie Jazdy Polskiej dostałam prawdziwą (choć dzieloną ze spacerowiczami, ale co tam!) oznakowaną ścieżkę rowerową przez całe Pola Mokotowskie (łącznie z absolutnie wjezdno/zjezdną kładką nad al. Niepodległości), która w kilka minut, bez żadnych przygód doprowadziła mnie już do samej pracy.
Przedziwny jest ten świat - wszędzie słychać, że brak nam ścieżek rowerowych, ale w czasie spacerów ciągle niechcący na nich lądujemy. Tyle, że kiedy człowiek chce się wreszcie porządnie przejechać po mieście, to okazuje się, że rzeczywiście - albo parki, do których nie wiadomo jak dotrzemy albo... Ursynów.

4 komentarze:

  1. Dzielna jesteś! De Silvie opracowanie drogi ścieżkami rowerowymi i ulicami z domu do jego pracy zajęło kilka dobrych miesięcy.
    buziaki

    OdpowiedzUsuń
  2. Mama na Myszogrodzie26/8/09 21:26

    To u Was tak wiele ścieżek do wyboru? ;)
    Przy większej liczbie to dość ciężkie logistycznie zadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie poruszam się rowerem po mieście, jedyne kółka do jakich zdarza mi się podczepiać, przy typowo nożnym napędzie :) to kółka od dziecięcych wózków i wtedy też się okazuje, że dużo przeszkód jest na drodze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mama na Myszogrodzie2/9/09 14:19

    Dużo, oj dużo :D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.