18.5.12

Monte Carlo i okolice

Przyjazny kemping Delfino był pierwszym, na którym spędziliśmy dwie noce. Potem ruszyliśmy dalej Via Aurelia - dwa milenia temu była rzymską drogą, dziś jest zatłoczona, wąska, kręta i niezrównanie piękna.

 Pogoda nam się chwilowo spaskudziła, ale na takiej trasie w szoferce i tak jest gorąco.

Coraz więcej nadmorskich willi i pałacyków, coraz mniej wolnego miejsca.

Domy tłoczą się jedne na drugich - o wjeździe pomiędzy nie naszą kobyłą strach myśleć.

Widzieliśmy Ferrari, Maserati, Bentleye, Rolls-Royce'y, jednego TVR-a, ale zdjęcie zrobiliśmy właśnie jemu: La Deuche victorieuse!

Orle gniazdo i ptaszyska. W tym jedna sroka.

Franio szykuje się do startu...

Na obiad!

Te niezliczone jachty i jachciki to wcale nie Monako, tylko Beaulieu-Sur-Mer. W Monako zrobiliśmy niewiele zdjęć, bo ogryzaliśmy palce do krwi, ponieważ miasto to, choć wielkomiejskie, jest okropnie ciasne, zatłoczone i wrócimy tam czymś mniejszym. Może skuterem?

Specjalnością Cafe del Mare są wielkie hamburgery i piękne uchwyty na wiaderka z lodem.

Pod stołem jest dość miejsca na najmniejszy teatr na świecie, jego aktorów i publiczność w dwojej osobie.

 - Mamusiu, a zobacz teraz!

 Dzieci najbardziej lubią makaron.

Najlepiej z masłem.

 A tatuś - morskie robaczki.

- Ja też jem robaczka!

 - I ja też! - Łe, ale tata naprawdę!

Jeszcze parę zmęczonych kłapnięć powieką na krajobrazy i architekturę... 

... i wjeżdżamy do krainy czerwonych skał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.