Początkowo dzieci były szczęśliwe programowo, a my przypadkowo, systemowo i indukcyjnie. Odwiedzaliśmy bowiem zgodnie z programem atrakcje dla nich (Saurierpark, Playmobil, Eisenbahnwelt), a my oglądaliśmy ciekawe rzeczy niejako przy okazji, ale cieszyła nas nasza wielka podróż i szczęście dzieci. Potem się odwróciło i srebrne głosiki zaczęły narzekać, że ciągle tylko jakieś głupie stare domy i głupie straszne dziury i góry. Ale na każdym placu zabaw wraca im humor, a przecież ich placem zabaw jest cały świat. No, na razie Europa.
A teraz już pokaz slajdów z pierwszych pięciu dni z komentarzem gospodarzy. Prosimy nie chrupać za głośno paluszków.
Chodzenie po linach to co innego, choć chwilę wcześniej Mysz zaliczyła ściankę wspinaczkową.
Mama na Myszogrodzie ma zdjęcie z lat dziewczęcych w tej samej paszczy.
Po kąpieli w fontannie najlepiej ogrzać się od czegoś suchego i ciepłego. Albo kogoś.
Pierwszy kemping był jednocześnie pod Dreznem i nad jeziorem. Z zagranicznymi kaczkami!
Nasz tymczasowy dom źle się komponuje właściwie wszędzie, ale bez niego by nas tu nie było.
Drezno. Ta mozaika przedstawia saksońskich książąt i ich herby (są więc i polskie orły). Ponoć zeszkliła się od żaru podczas nalotu i burzy ogniowej w 1944 roku, kiedy jednej nocy zginęło od 60 do 150 tysięcy mieszkańców i uchodźców.*
*Po powrocie TnM przeczytał kupioną w Dreźnie książkę, wedle której najbardziej wiarygodne źródła szacują liczbę zabitych na 25 do 40 tysięcy.
"Nie lubię zabytków i pozowania" - dobrze udaje, prawda?
Szwajcaria Saska.
Stop! Czerwone światło! (Eisenbahnwelt, Kurort Rathen).
Dodajmy dla pełni obrazu, że pociąg robi ciuch, ciuch, ciuch.
Torów w skali H0 jest tu podobno 4500 metrów, a jeździ po nich 30 składów.
A i tak największą atrakcją był guzik, który puszcza wodę...
Pierwsza rzecz po wejściu do Playmobil Fun Park w Zirndorfie - przywitać się z parą królewską.
Tutaj każde dziecko znajdzie coś dla siebie i wszystkim można się bawić.
Wszystkie księżniczki muszą iść spać.
Królik też wspiął się na samą górę, pierwszy raz!
Najwięcej czasu dzieci (zwłaszcza Mysz) spędziły przy zwierzętach.
Uwaaaagaaaa! Jaaadę!!!
Nawet z brontozaura nie zjeżdżało się tak fajnie!
Noc spędziliśmy na parkingu w Werfen przy ulicy Eishoehlengasse 30. Od numeru 20 dzieliło nas 5 km serpentyn. Ale co za widoki...
Do lodowej jaskini trzeba iść i iść...
I jechać kolejką linową....
Na górze czekają tosty z szynką i serem. A na nie czekają górskie kosowrony.
Potem trzeba znowu iść i iść...
I wreszcie jest - największa lodowa jaskinia w Europie. Niestety nie wolno w niej robić zdjęć. W środku trzeba jeszcze, niosąc karbidówkę iść i iść i iść po wąskich schodkach, aż dojdzie się na 1760 m. Jest się wtedy głęboko w sercu góry, a wokół tylko skała i lód. Leży tam Alexander von Mörk, który położył wielkie zasługi na polu wpuszczania mieszczuchów tam, gdzie w życiu nie mieliby szansy dotrzeć.
Obok jaskini jest toaleta z bieżącą wodą...
Kemping w Schwarzenau nad Achensee jest bardzo przyjazny i piękny.
Ale nie tak piękny jak samo Achensee...
Lokomotywka z 1898 roku zaciągnie nas do Jenbach.
Hura, zaraz odjazd!
Tatusiu, dlaczego nie wsiadasz?
Ja dojadę kamperem, Myszuniu (i też będę miał przygody - z GPS-em).
Zobacz, mamo, okno się otwiera!
Ale nie wolno przez nie wysiadać...
Pan maszynista nalegał też na zdjęcie z Myszomamą, bezskutecznie.
(za jakość techniczną zdjęć przepraszamy, nie kliknęła nam się jedna opcja przy zmniejszaniu)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.