26.5.08

Będziesz czarną ziemię gryzł

Nie każdy chce o tym pamiętać na co dzień, ale każdego to czeka. Prędzej czy później przychodzi mu zmierzyć się z wyzwaniem tak odmiennym od dotychczasowych doświadczeń, że z początku staje przed nim bezradnie, szukając porównania. Dla mnie tym doświadczeniem było powożenie glebogryzarką ręczną. A żeby je wyrazić przez porównanie, najtrafniej byłoby przywołać moją pierwszą jazdę na motocyklu zakończoną upadkiem ze skarpy. Wyobraźmy sobie, że ów zacny motocykl przez te wszystkie lata, jakie nas dzielą, leżał zapomniany w komórce, obrastając urazą, utracił przy tym tylne koło, a zamiast przedniego wykształcił zestaw groźnych wirujących ostrzy, kierownicę wydłużając sobie ponad miarę niczym najbardziej pozerski chopper. Silnik spalinowy kroczący w świat na nożach - oto, czym miałem kierować.
Instruktaż był uspokajająco krótki: tę dźwigienkę się przestawia do rozruchu, tu się szarpie i odpala, tu załącza napęd, a kiedy wyrywa do przodu, to rączki w dół. Nie, nie z rozpaczy, tylko rączki kierownicy w dół. Glebogryzarka ma z tyłu solidny stalowy pręt, zanurzając go w ziemi, hamuje się zdobywcze zapędy machiny.
Sama prostota i oczywistość. Nawet dałem się nabrać.
Po ustawieniu machiny na skraju ugoru szarpnąłem za linkę, silnik posłusznie zagadał, dałem pełny gaz i włączyłem napęd. Ostrza ruszyły, ciągnąc mnie za sobą w tempie żwawego marszu.
Do siatki na krawędzi działki było z siedem metrów. Na końcu prostej zawróciłem, kładąc się w głębokim wirażu, bo tak tylko mogłem opanować zwycięski pęd Machiny. Pręt bowiem, jak się szybko okazało, co prawda działał, ale tylko po zanurzeniu do samego końca. Powodował przy tym zatrzymanie się zespołu w składzie Machina plus jeden i zarycie ostrzy w glebie, gdzie wirowały bezczynnie, a to oznaczało konieczność wygrzebywania Machiny metodą kolebania na boki, aż noże złapią grunt.
Wyszedłem na prostą, do ścieżki pośrodku działki było znów raptem siedem metrów, gdy nagle silnik zgasł. Hm, może za zimny był? Dam mu pochodzić na luzie. Po chwili rozgrzany już do temperatury roboczej silnik ciągnął raźno rozgrzanego nieco powyżej temperatury roboczej kierowcę i rozrusznik w jednej osobie, gdy nagle zgasł w połowie prostej. No cóż, zgasł, zdarza się, małe silniki benzynowe bywają kapryśne, odpalimy! Za linkę więc i z niegasnącym entuzjazmem raz, i dwa, i trzy, i cztery, i pięć, to już nie jest śmieszne, i sześć, i siedem, o rany, na pewno go zalałem. No to sobie odpoczniemy...
Po pięciu minutach mój umysł wrócił do równowagi, a oddech do normy. Silnik najwyraźniej też skądś wrócił, bo odpalił bez humorów i jak krzepki huculski konik ciągnął robotę przez półtora prostej. Po czym zgasł. I nie dał się odpalić.
Stanąłem nad Machiną, dysząc jak cały Wyścig Pokoju na mecie, i pomyślałem, że strasznie ciężka ta mechanizacja rolnictwa. Wprawdzie minęło zaledwie piętnaście minut, a skopane jest tyle co po godzinie, z drugiej jednak strony czuję się, jakbym właśnie od godziny kopał, tylko bardziej bolą mnie ręce. Na ręce bowiem obok odpalania spadał jeszcze jeden bardzo istotny element służby, eee, to znaczy władzy nad Machiną, jakim było utrzymywanie jej zadniej połówki nad ziemią i nadawanie całości właściwego kierunku oraz tempa.
Popatrzyłem na Machinę. Mały ma ten zbiornik na benzynę. Może skończyło się paliwo? Zajrzałem do środka. Nie, widać wyraźnie, jest tyle, że aż chlupie.
Wstyd się przyznać, ale zadzwoniłem do firmy, od której wynająłem glebogryzarkę, z zamiarem objechania ich za wciśnięcie mi szmelcu. Był to miły powrót do świata, w którym to ja decyduję, a wszystko jest pod kontrolą. Dobrze jednak, że zacząłem od opisania problemu. Dzięki temu kiedy pani zapytała, czy nadal włączam ssanie przy uruchamianiu, moje ego zostało tylko potrącone przez skuter, a nie przejechane przez pociąg towarowy. W sumie mogłem się domyśleć, że ta dźwigienka to ssanie.
Po wyłączeniu ssania Machina odpaliła bez dalszych ceregieli. Nie znaczy to jednak, że skończyły się jej pomysły. O, nie.
Po kolejnym zgaśnięciu silnika pomyślałem, że może brakuje mu mocy, by pokonać obciążenie? Zajrzałem pod spód. Wokół osi, na której zamocowano noże, owinięte były długie i twarde łodygi chwastów. No tak, to wyjaśnia te kwiczące dźwięki przy załączaniu napędu - trzeba oczyścić. Zmacałem krawędzie noży. Tak jak myślałem, ostrza do cięcia ziemi nie mogły być zbyt ostre. Tym większy był mój szok na widok paskudnej, obficie krwawiącej rany kciuka, jaką po chwili zarobiłem. Krawędzie natarcia były tępe, ale krawędzie spływu, jak się okazuje, wprost przeciwnie - wywecowane ziarenkami piasku jak brzytwy. Dzięki głębokiemu szacunkowi i nabytej ostrożności od tej chwili resztę obrażeń stanowiły już tylko płytkie zacięcia.
Po odwinięciu i wyskubaniu łodyg poszło jakby lepiej. Silnik gasł regularnie, ale dawał się odpalić. Kolejne przeglebogryzione odcinki okupywane były coraz dłuższymi postojami na złapanie oddechu, ale robota jakoś szła, dopóki po godzinie Machina nie zdechła na amen. Po dokładnych oględzinach i bezskutecznych próbach odpalenia przekląłem ją szpetnie, resztką sił przewróciłem na bok, kopnąłem w błotnik i odszedłem, dysząc nienawiścią.

* * *

Powinienem teraz opisać mój wstyd na widok pustego zbiornika paliwa, wyprawę na stację benzynową zakończoną zdobyciem rękawic roboczych i kombinerek, mój szok po odkryciu, że kiedy zbiornik jest pełen, silnik już nie gaśnie co chwila, bo nie łapie w przechyle powietrza zamiast benzyny. Mógłbym też wspomnieć, że po przepasaniu się przez plecy pasem przypiętym do rączek kierownicy kontrolowanie drapieżnych instynktów Machiny (o której zacząłem już myśleć "moja Gryziu") stało się łatwe, a robota zaczęła iść jak z płatka. Ale ja chciałbym w tym miejscu wygłosić uwagę filozoficzną natury ogólnej. O ile młotek czy świder mogą się najwyżej złamać, a z korkociągiem możesz nawet iść na wino, to nie próbuj podejścia na żywioł z wiertarką, glebogryzarką czy koparką, jeśli ci twoje palce, ego, a czasem nawet życie miłe. Z drugiej strony jeśli podejdziesz do niej bez założeń, może uda wam się znaleźć wspólny język, a wtedy razem możecie dokonać cudów.
Jak założenie 500 metrów trawnika w dwa dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.