1.2.09

Odkorzenieni

Noc. Słabe światło. Stary regał. Książki. Biurko. Komputer. Rozbiegane myśli. Cisza. Trochę się niepokoję, że Tata w pokoju obok się obudzi i znów, zadziwiony późną porą, będzie ponaglał mnie do pójścia spać. A ja przecież tyle mam jeszcze na jutro do zrobienia.
Wszystko tak samo. Z łóżka dobiega ciche, spokojne pochrapywanie. Jak dawniej. Tylko tym razem to nie śpiący w mojej pościeli Pies. Mój Pies odszedł całe lata temu. To chrapie mój SYN!
W tym momencie znowu mnie to nachodzi. To paskudne uczucie zgubienia siebie gdzieś po drodze. Czy ja coś przespałam? Skąd wziął się tu ten maleńki człowiek? Skąd wzięła się ta śpiąca obok niego kruszynka? Tak, wiem - ściana, grzyb, środki czyszczące, grzybobójcze, kwarantanna, nocowanie u rodziców - to wszystko potrafię sobie wyjaśnić, tylko... Tylko jak do tego wszystkiego w ogóle doszło?
Czasem, gdy uda mi się wykraść światu dłuższą chwilę i powygrzewać w wannie, patrzę na wiszące pod sufitem pranie i nie mogę w nie uwierzyć. Jakby to wszystko było snem, z którego za chwilę ktoś mnie obudzi. Skąd w mojej łazience wzięły się te dziecięce ubranka?
Dorosłość. Własne życie. Rodzina.
A jednak, kiedy znów jestem w tym pokoju, jest tak, jakby nic się nie zmieniło. Ten sam nastrój, te same dźwięki za oknem. Nawet powietrze pachnie tak samo.
To miejsce, mieszkanie, to nigdy nie był mój DOM. Nie zakorzeniłam się tu, w tym bloku, na tym osiedlu. Nie zaprzyjaźniłam się tu na całe życie. Nie poślubiłam chłopaka z sąsiedztwa. Mieszkałam tu ponad dwadzieścia lat, a jednak nigdy nie pogodziłam się z przeprowadzką rodziców. Moje życie zawsze toczyło się gdzieś indziej.
Przeszłam się po okolicy. Te same bloki. Te same podwórka. Kolejny deweloper zabudował stary parking i zrobiło się jeszcze bardziej betonowo. W miejscu dawnego lasu kaniony nowych budynków. Lotnisko. To wciąż jest lotnisko. Przylatuje się tu ze swego życia, przyczepia haczykiem do płyty - tak tylko na chwilę, tylko na noc. A rano znów się stąd wylatuje w życie. Czy można się z tym jakoś pogodzić?
Dziś wreszcie się stąd wymeldowałam. Oficjalnie wyrwałam wątłe niteczki udające korzenie.

3 komentarze:

  1. gabriela13@autograf.pl2/6/09 13:41

    Muszę przyznać, że mogę się odnaleźć w sporej części tego, co napisałaś. Z tym że mój tata nie namawia mnie do pójścia spać, tylko bezczelnie wyłącza mi prąd.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mama na Myszogrodzie2/6/09 13:42

    Tak na odległość??? Niezły jest!
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo uroczy melancholijny tekst. Ja jednak nie tęsknię do "gniazda nad Broniewskim", dużo złych chwil jeszcze drzemie pod skorupą. Stare grzechy mają długie cienie. Na Bemowie już bardziej mi się podobało (np. duży balkon, tylko żeby Mama nie paliła). Tu miałyście Pierwszą Komunię (niezapomniane drzewo wspinaczkowe Uli), roczna wyprawa do Bułgarii, potem szkoły, wasze zakochaczki, studia i magisteria, Dżekuś i jego zkończenie wędrówki, moje zdobycie prawa jazdy (dla mnie był to ważny i trudny egzamin) i wyjazdy wojenne do DDR, zmiany pracy i nowe towarzystwa, działka Radiowo i Tajna, Babcia Krysia, no i odloty córeczek z gniazda w przestrzeń własnej niszy ekologicznej. Tyle innych światów minęło i odeszło w mrok zapomnienia. A do emerytury mam jeszcze 2864 dni... Czas płynie jak Nil, tylko faraonowie się zmieniają.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.