Do Wenecji można wlecieć tylko lotem ptaka.
Następnego dnia zostawiliśmy auto na parkingu na wyspie Tronchetto i zamiast wsiąść do tutejszego tramwaju, czyli vaporetto albo do kolejki jednoszynowej zasuwaliśmy na Piazzale Roma na nóżkach. Następnym razem będziemy już wiedzieć!
A stamtąd - nad kanał, a potem - do taksówki.
Pan taksówkarz znał skrót, dzięki któremu płynęliśmy po Canal Grande tylko kawałek,
za to na Plac św. Marka przybyliśmy nieco bogatsi, niż gdybyśmy płynęli
przez cały kanał. Kanał i granda.
Ale i tak byliśmy szczęśliwi!
Podobno ich tu czasem zalewa. Kto by pomyślał!
Pierwszy dłuższy przystanek zrobiliśmy na obowiązkowe płoszenie gołębi
na Placu św. Marka.
Wenecja byłaby dużo fajniejsza, gdyby nie turyści i wyrosłe wokół nich tradycje.
Ale gondole są jednak ładne i ci goście niesamowicie sprawnie nimi nawigują,
jednym wiosłem "na rybkę" albo odpychając się odedna.
Jest tu 409 mostków i mostów. A co jeden, to ładniejszy.
Z jednej strony wszystko się tu po trosze sypie (z tej nieoglądanej przez turystów bardziej). Ale z drugiej - nieźle się trzyma, jak na wiek i okoliczności.
W tramwaju nie wolno trzymać dzieci na głowie ani plecaka na plecach też.
Razem i osobno. Ale można stać przy burcie plecami do widoków i demonstrować swoją weneckość znudzoną miną. Jeden pan tak robił i nikt go nie wrzucił do wody! (choć co najmniej jeden chciał).
Super, proszę o więcej i więcej...
OdpowiedzUsuń